piątek, 11 kwietnia 2014

Motylki w brzuchu

To właściwie nawet nie będzie przepis, bo ciężko tak nazwać kanapki z serem, szynką i keczupem. Ale, diabeł tkwi w szczegółach, więc tutaj liczy się forma podania. Pomysł raczej nie na imieniny ani firmową imprezę. Za to zdecydowanie nadaje się dla małych niejadków i dzieciaków, które ciężko zmusić do siedzenia i grzecznego jedzenia. 

Jak już zapowiedziałam na fb, moja Córka wymiotła zawartość talerza i prosiła o jeszcze. Dlatego po raz kolejny zwracam honor wszystkim, którzy dla dzieci tworzą obrazki na talerzach i jeszcze raz powiem – wreszcie to rozumiem!

Największym atutem tego pomysłu jest to, że czas wykonania takiego posiłku nie wydłuża się drastycznie. Bo ileż trwa wycięcie w chlebie z szynką i serem kształtu foremką i ozdobienie keczupem albo jakimś warzywem? Minutę? 30 sekund? A efekt? Kanapek nie ma, wyjedzone do ostatniego okruszka.

Dla mnie ostatnio to duży sukces, bo jakoś ciężko mi zagonić mojego Gagatka do posiłku. Zawsze ma ciekawsze zajęcia.
Odkąd się urodziła to nie jadła zbyt wiele, raczej małe porcje, a często. Przez to słabo przybierała na wadze (to może rzeczywiście jest klucz do odchudzania), a ja nieraz zostałam potraktowana w przychodni, jakbym głodziła dziecko. Przez praktycznie rok waga Córki oscylowała w okolicy 3. centyla, a to jest wartość, poniżej której nie da się zejść. Dlatego każde przeziębienie, katar czy inny gorszy okres w jedzeniu powodował u mnie stres, że za dużo schudnie. Teraz na szczęście troszkę wyrównała się ta waga – dobiła do 10. centyla, ale nadal zdarzają się okresy, kiedy Córcia po prostu nie chce jeść. I nie oszukujmy się, jakbyśmy sobie tego nie tłumaczyli, że to nic, że minie, to człowiek z każdym dniem się zaczyna zastanawiać o co chodzi? Co się dzieje?

Zwykle to rzeczywiście jest nic takiego, po prostu taki kaprys albo zęby (temat na oddzielnego posta), ale w takich chwilach człowiek się zastanawia co zrobić, żeby to dziecko zaczęło jeść.
Z własnego doświadczenia mogę powiedzieć, że najgorzej jest pokazać zdenerwowanie, bo dzieci wbrew pozorom to widzą i przez wprowadzenie takiego nastroju, posiłek będzie im się źle kojarzyć. Poza tym w tych kapryśnych dniach lepiej podawać coś, co dziecko lubi i na pewno zje. Oczywiście nie mówię o czekoladzie i ciastkach. Ale każda mama sama dobrze wie, co jest przysmakiem jej pociechy. U nas zawsze na topie są banany, jabłka, ryż, chleb i ziemniaki. Można już coś z tego zrobić, prawda? Nawet wybierzecie coś w moich skromnych zbiorach.

Nowe smaki lepiej wprowadzać stopniowo, po troszku. Jeśli wyraźnie widzimy, że dziecku nie smakuje, to trzeba odpuścić, choćby to był najzdrowszy szpinak (który wcale nie ma aż tyle żelaza, co wszyscy myślą). Czasem wystarczy spróbować ponownie za kilka tygodni i wtedy może się okazać, że będzie już smakować. No i nie trzymać się schematów. Nie smakowała ugotowana pierś? To może duszona cielęcina będzie ok.? U nas tak właśnie było. Przez kilka miesięcy żadne mięso nie wchodziło. Aż tu nagle się okazało, że niechęć była tylko do drobiu i królika, a cielęcinka i wołowina są pyyyyszne. Tak samo zupy. Przyprawione lekko ziołami były niejadalne, jak sypnęłam trochę soli (naprawdę niewiele) i czosnku to z łyżką nie nadążałam. Inny patent to jogurt naturalny w zupie – u nas zdecydowanie poprawia smak.

Jest jeszcze milion zasad, ale ja tutaj przytoczę na koniec tylko jedną, o której rodzice czasem zapominają. Nasze dzieci, podobnie jak my, nie wszystko muszą lubić. Powiem więcej, mogą nie znosić naszych ulubionych potraw i na odwrót. Chętnie będą jeść coś, co dla nas jest niejadalne. Dlatego warto eksperymentować, dawać różne potrawy, ale nie oczekiwać, że za pierwszym razem dziecko pochłonie całą porcję.

I tutaj wracam do mojego tematu. Nowe albo mniej lubiane posiłki warto jakoś urozmaicić, więc na pomoc trzeba wezwać swoją wyobraźnię i kilka kuchennych akcesoriów. Foremki do ciastek, pomocne przy wykrawaniu, kolorowe talerzyki, warzywa wycięte w fajne wzorki. To wszystko działa na maluchy, dzięki temu jedzenie kojarzą z zabawą, nie przykrym obowiązkiem.




Moje dzisiejsze motylki są zrobione z chleba bez konserwantów i sztucznych dodatków, posmarowane masłem (a nie smarowidłem reklamowanym przez Supernianię), na to położone plasterki wędliny i sera ementaler. Całości dodaje koloru keczup, który nie ma w składzie niepotrzebnych zapychaczy oraz posiekany szczypiorek. Do tego ostatniego nie udało mi się przekonać Córki. Cóż, spróbujemy z ulubioną jajecznicą…



Smacznego!





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Anonimowych proszę o wpisanie w treści komentarza imienia. Będzie łatwiej nawiązać rozmowę.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...