piątek, 11 maja 2018

Szparagi owinięte ciastem filo i dwa pomysły na wycieczki



Majówka minęła bardzo szybko mimo, że była ekstremalnie długa. Prawie jak wakacje. Ja z moją rodzinką trochę zakosztowałam lata, bo i powędrowaliśmy trochę po Polsce, i popluskaliśmy się w jeziorze. Wystarczyło nam też czasu na grillowanie i imprezowanie na ogrodzie. Na koniec udało się też trochę ogarnąć dom i uporządkować rzeczy, na które nigdy nie ma czasu.

Ale po kolei. Chciałabym Wam opowiedzieć szczególnie o dwóch wycieczkach. Jedna była bardzo udana i właściwie nieplanowana, a druga wydawała się super, a wyszło nie do końca. Zacznijmy jednak od przyjemniejszych tematów. Wycieczka do zamku w Tenczynie to ta bardziej udana wyprawa. Jeśli mieszkacie w Krakowie lub okolicach, to potrzebujecie jakiś 40 minut do godziny, żeby tam dojechać. Zamek znajduje się w miejscowości Rudno za Krzeszowicami. Jedzie się bardzo przyjemnie przez las. Droga jest bardzo dobrze oznaczona. Na koniec wjeżdżacie w mniejszą jezdnię, która wiedzie już pod sam zamek. Po drodze mijacie mały kościółek, pod którym radzę zostawić samochód i przejść się te kilkaset metrów pod sam zamek. Na miejscu płaci się kilka złotych, a w cenie jest usługa przewodnicka. Zwiedzanie zaczyna się o każdej pełnej godzinie. Warto poczekać na przewodnika, ponieważ kobieta, która Was oprowadzi po włościach mówi tak dużo i tak ciekawie, że godzina to mało na słuchanie o bardzo burzliwych dziejach zamku i jego właścicielach. Powiem szczerze, że wstyd mi, że tak mało wiedziałam o historii tego miejsca. Dzisiaj zamek jest dość intensywnie odnawiany. Dlatego zwiedzanie możliwe jest tylko w weekendy, w tygodniu natomiast to miejsce zamienia się w plac budowy. Po obejściu zamku z przewodnikiem warto wspiąć się na najwyższą wieżę i obejść barbakan. My swoją wycieczkę zakończyliśmy piknikiem na łące na podzamczu. Potem pospacerowaliśmy po okolicy i po kilkugodzinnej wycieczce wróciliśmy do domu. Jeśli zwiedzanie zamku połączycie z wycieczką rowerową, to będziecie mieli gdzie jeździć po okolicy. Zachęcam bardzo gorąco do odwiedzenia tego miejsca. 
 



 
Druga nasza wycieczka majowa do ostatniej chwili była niewiadomą. Najpierw mieliśmy jechać na ścieżkę w koronach drzew na Słowacji. Odpuściliśmy jednak, ponieważ okazało się, że parking pod samą górą jest malutki i szybko się zapełnia, a najbliższe miejsca, gdzie można zostawić samochód, znajdują się kilka km dalej. Poza tym kolejka wioząca ludzi na ścieżkę jest obecnie w przebudowie i to są kolejne kilometry, które trzeba przejść. Z pięciolatką, która różnie znosi odległości (raz maszeruje dzielnie 10 km, a innym razem po 1 km marudzi) woleliśmy nie ryzykować. Chyba wyczuliśmy pismo nosem, bo zdecydowaliśmy się w końcu na Wrocław i jego największą atrakcję – zoo z Afrykarium. Nasz Gagatek miał dzień lenia, marudy i gązwy, co było jedną z przyczyn średnio udanej wycieczki. Drugi powód, znacznie poważniejszy, to tłumy. Dosłownie. Wiem, że w długie weekendy jest sporo ludzi wszędzie, wiem, że nie ma co liczyć na pustki, ale to, co zastałam 1 maja we wrocławskim zoo, to było przegięcie. Pamiętacie, jak opowiadałam Wam o potoku ludzi na praskim Moście Karola? To mam wrażenie, że teraz było ich jeszcze więcej. Nie było miejsca, gdzie byśmy mogli uciec przed tym tłumem. W alejkach trzeba było się dosłownie przepychać albo iść gęsiego za kolejką ludzi. Nie wspomnę już o godzinnej kolejce do Afrykarium (byliśmy tam o 9:30, czyli chwilę po otwarciu). Samo Afrykarium bardzo przyjemne i ładnie wykonane. Nie wiem jak Wy, ale ja mogłabym bez końca patrzeć na ryby, płaszczki i rekiny sunące po akwariach. Taki widok mnie naprawdę odpręża. Jestem dziwna? Może. Z drugiej strony po odwiedzeniu kilku oceanariów w Europie, niestety nic mnie tu nie zaskoczyło. To naprawdę bardzo ciekawe i przyjemne miejsce, ale w porównaniu choćby z Loro Parkiem na Teneryfie, nie ma już tego wow. Dlatego jeśli macie jeszcze przed sobą inne, bardziej wypasione oceanaria, to we Wrocławiu Wam się bardzo spodoba. Jeśli już wiecie jak powinny wyglądać takie akwaria z prawdziwego zdarzenia, to również warto tu zaglądnąć, ale może przy okazji, nie specjalnie. Inne atrakcje zoo są jak najbardziej poprawne. Mi najbardziej podobał się wybieg dla niedźwiedzi (bo jest ogromny i zbudowany tak, jakby był kawałkiem lasu) i dla lemurów (bo urodziły się małe lemurzątka, które są przeurocze). Gastronomię w zoo przemilczę. Albo nie. Powiem, że jestem wkurzona. Jedyna w miarę sensowna restauracja ma wejście od ulicy, a od strony zoo są jakieś pseudobudy i grille z paskudnym mięsem smażonym na rozpałce. My podziękowaliśmy i na obiad zjedliśmy średnio dosmażone frytki i popiliśmy burnem. Pycha! 
 



 
Dlatego dziś zaproponuję Wam prawdziwe pyszności. A skoro sezon szparagowy w pełni, to musi być to danie z tych pysznych warzyw. Powiem szczerze, że jedno z moich ulubionych. Najczęściej szparagi podaję w wersji lekko niedogotowanej. Dzięki temu nie są włókniste ani nie tracą koloru. W tym sezonie oprócz powtórzenia przepisów na makarony i zapiekanki, przygotowałam dla Was trzy zupełnie nowe przepisy. Wszystkie bardzo szybkie, proste i przepyszne. Według mnie najlepsza jest zupa i prawdę mówiąc liczyłam na to, że ten przepis pojawi się tutaj jako pierwszy. Ale w głosowaniu fejsbukowym zdecydowaliście się na szparagi z szynką zawijane w ciasto filo. Można podać je z sałatką i ujdą nawet za obiad lub lekki lunch. Niemniej jednak ja polecam je jako jedną z przekąsek na imprezach plenerowych czy jako drugie śniadanie do pracy. Wykonanie sprowadza się do zawinięcia wszystkich składników w ciasto filo i upieczenia. Proste prawda? Jeśli lubicie, to możecie do środka włożyć ser kozi, który się ładnie rozpuści. Ja właśnie zrobiłam je w takiej wersji. Ale wiem, nie każdy lubi takie wynalazki. Bez sera albo z parmezanem smakują też pysznie. 
 

Szparagi w cieście filo

Lista zakupów (na 6 sztuk)
  • 12 szt. szparagów
  • 3 arkusze ciasta filo (o wymiarach około 15 cm na 30 cm)
  • 2 łyżki rozpuszczonego masła
  • 6 plastrów szynki
  • 6 plastrów sera koziego (miękkiego, przypominającego zrolowany camembert) lub 2 łyżki startego parmezanu
Arkusze ciasta filo poukładać jeden na drugim, każdy posmarować z grubsza masłem, żeby się skleiły. Pociąć na 6 w miarę równych prostokątów. Na każdym ułożyć po plasterku szynki i pokruszyć ser kozi albo posypać parmezanem.

Szparagi umyć i oderwać zdrewniałą końcówkę. Powinna ona oderwać się sama w odpowiednim miejscu. Na każdym arkuszu ciasta filo ułożyć po 2 sztuki szparagów i zawinąć. Układać na papierze do pieczenia łączeniem do dołu. Piec w temperaturze 200°C przez 10-12 minut.

Można podawać z sosem czosnkowym lub koperkowym (ja robię na bazie jogurtu naturalnego) albo solo.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Anonimowych proszę o wpisanie w treści komentarza imienia. Będzie łatwiej nawiązać rozmowę.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...