poniedziałek, 27 sierpnia 2018

Montenegro - kraj kontrastów




Wakacje za mną. Niechętnie, ale wróciłam. Mam Wam sporo do opowiedzenia na temat nowego, jak dla mnie, kierunku podróży. Do tej pory zawsze omijałam Bałkany szerokim łukiem. Jakoś tak się składało, że nie było mi po drodze w tamtą stronę. Tym razem postanowiłam to nadrobić i udało mi się nawet z nawiązką. Przejechałam całą Chorwację (oczywiście zatrzymując się jedynie w wybranych miejscach) oraz Czarnogórę. Tutaj udało się odwiedzić prawie wszystkie żelazne cele wczasowiczów. Powiem szczerze, że po tylu filmikach, które oglądnęłam na youtube, tylu radach oraz przeczytanych blogach i przewodnikach, sądziłam, że niewiele mnie już tam zaskoczy. Poza tym chwilę przede mną moja koleżanka wróciła z tego samego miejsca i na bieżąco zdawała mi relację z pobytu. Jednak te wszystkie informacje nie przygotowały mnie na to, co tam zobaczyłam. Prawdę mówiąc oba te kraje jednocześnie mnie zachwyciły i zniechęciły. No dobra, może troszkę bardziej przekonała mnie Chorwacja. Za to w Czarnogórze pierwszym i największym szokiem był generalny nieład, niesamowite korki (wszędzie) i niestety, ale powszechna prowizorka. Prawdę mówiąc pierwsze wrażenie było bardzo niekorzystne. Po dwóch godzinach czekania na granicy i setkach kilometrów przejechanych z Plitvic, lekko zmęczeni i zniecierpliwieni, dotarliśmy do pierwszej miejscowości czarnogórskiej – Herceg Novi. I tego widoku chyba długo nie zapomnę. Straszący nad wybrzeżem, niedokończony hotel (swoją drogą największy i najbrzydszy budynek na wybrzeżu), plażyczki, na które schodzi się wprost z Magistrali Adriatyckiej, brud, śmieci i ogólny nieład. Czułam się tam jak w jakimś państwie trzeciego świata. I dziękowałam w duchu, że nie wynajęłam tam kwatery, co mocno chodziło mi po głowie. Pomyślałam wtedy – To ma być ta słynna Boka Kotorska? To jest to najpiękniejsze miejsce nad Adriatykiem? No bez jaj…

Na szczęście okazało się, że dalej było o wiele piękniej. A Kotor i Tivat to rzeczywiście perełki. Mimo braku plaż, wszystko wyglądało tutaj bardzo schludnie, ładnie i klimatycznie. Wreszcie pojawiły się domki z pomarańczową dachówką, jachciki i piękne góry. Jedyny minus to ciągnąca się bez końca droga. Ale to już niestety moja wina, bo zamiast płynąć promem, postanowiliśmy, że objedziemy całą zatokę. Błąd. Karygodny. Na szczęście więcej go nie powtórzyliśmy.

Po wyjeździe z Boki, kolejna niemiła niespodzianka. Korki. Korki. Korki. Stoi cała Budva (swoją drogą paskudne miasto), Perast, Sutomore i w końcu w Barze zrobiło się trochę luźniej. Ale co z tego, jak zdążyło się już ściemnić, a my mieliśmy za sobą 12 godzin jazdy, w tym około 6 w samej Czarnogórze, gdzie odległość do pokonania to zaledwie kilkadziesiąt kilometrów. Dlatego gdy mówię o korkach, to mam na myśli stanie lub toczenie się przez co najmniej połowę całego dystansu. Ostatnie rozczarowania to miejscowość, w której mieszkaliśmy. Miało to być totalne zadupie, koniec świata, gdzie nawet sklepów nie ma. No niestety. Okazało się, że Dobra Voda stała się przez rok kurortem z tysiącami turystów przemierzających te kilka uliczek przez całą dobę. A niestety nie jest to taka typowa turystyczna miejscowość z szeroką promenadą, gdzie turyści nie muszą uciekać w popłochu przed samochodami. Niestety. Deptak razem z kramami, z których wylewa się chińszczyzna są zorganizowane (to chyba za dużo powiedziane) wzdłuż drogi dojazdowej do plaży. Tym samym, jest totalny chaos. Ludzie przeciskają się między autami, auta wciskają się między ludzi. Walka.

Natomiast plaża to też niestety kolejny koszmarek. Leżaki i parasole są rozłożone dosłownie wszędzie. Oczywiście żeby na nich poodpoczywać, trzeba zapłacić 12 euro, czyli taką średnią europejską. Niemniej wszystko jest upchnięte tak ciasto, że właściwie nie da się swobodnie przejść między leżakami na plażę, czy na promenadę. Nie rozumiem takiej polityki. Wiem, wiem, chodzi o kasę. Ale tutaj zawsze (a byłam tam w szczycie sezonu) wolnych pozostawało co najmniej 1/3 leżaków, więc było ich za dużo jak na zapotrzebowanie i tylko zagracały plażę. A ta jest naprawdę piękna. Piasek, żwir, kamienie, skały, turkusowa i czysta woda, czyli typowa adriatycka plaża. No dobra, nie taka typowa, bo sporo większa niż choćby plaże w Chorwacji. Jednak wykorzystana w bardzo niekorzystny sposób. Szkoda, bo mogło być dużo piękniej. 


Żeby już odfajkować te wszystkie minusy, to na koniec opowiem Wam jeszcze o jednym rozczarowaniu. Ulcinj. Miasto nazwane przez niektórych „orientalnym”, dzikim, bardziej muzułmańskim niż europejskim. Ok, ostatnie określenie to prawda. Mieszka tam więcej Albańczyków niż innych narodów, więc tworzą oni specyficzny klimat. Ale nie wiem, czy ja byłam w innym miejscu, albo widziałam inny orient, bo za cholerę się tam nie doszukałam tej egzotyki, o której czytałam na blogach i przewodnikach. Jak dla mnie to najbrzydsze miejsce na świecie. Całe miasto to jedna wielka prowizorka. Domy i bloki wyglądają jak slumsy. Nie ma pomarańczowych dachówek, nie ma żadnego ładu i składu. Są toporne, różnej wielkości budynki, często niedokończone lub tak zaniedbane, że straszą. Pomiędzy nimi masa ludzi i kramów z plastikiem. Czy to jest orient? Jeśli syf, brud i smród ma mi się kojarzyć z kulturą Islamu czy egzotyką wschodu, to chyba coś jest nie tak. Prawdę mówiąc do plaży (podobno piaszczystej) nawet nie dojechaliśmy, ponieważ po drodze przekraczaliśmy rzekę, jedyną, która uchodzi do Adriatyku. W przewodnikach widziałam zdjęcia podpisane – „domki rybackie na rzece…” i sobie myślałam, że to takie idylliczne obrazki. Na żywo wygląda to jak nagromadzenie śmieci, jakiś patyków, desek i nie wiadomo czego jeszcze. A rzeka to cuchnący ściek. No sorry, ale ja przy ujściu ścieku kąpać się nie będę. Mąż stwierdził, że całość dopełniłoby jeszcze, gdyby z mętnej i śmierdzącej wody wychyliła się głowa zmutowanej ryby z wyłupiastymi oczami albo dwiema głowami. Wiem, może trochę przesadzam, ale wściekłość mnie ogarnia, gdy ludzie niszczą taki piękny kawałek Ziemi. Bo muszę Wam powiedzieć, że Czarnogóra jest naprawdę zjawiskowa. Tylko ludzie durni i dzicy. 


Skoro wspomniałam już o pięknie tego kraju, to zostawię te wszystkie paskudne ścieki i śmieci. Od teraz same pozytywy. Na szczęście jest ich więcej niż tych minusów. Wspomniana Boka Kotorska to taki „mustsee”. Mówią, że to jedyny fiord na południu Europy. Linia brzegowa jest tutaj tak pozawijana, że można dostać zawrotów głowy. W tym wszystkim tkwią przepiękne i malownicze miasteczka, z Kotorem na czele. Kotor to w sumie bardzo niewielka miejscowość. I dobrze. Poza starym miastem, murami, które wiodą bardzo wysoko w góry, jest tutaj spory port, w którym cumują ogromne wycieczkowce. Miło jest się tam przespacerować i pooglądać te wielkie maszyny. A jeszcze milej skręcić w pierwszą bramę prowadzącą do starego miasta i zgubić się w plątaninie uliczek. Kotor pod tym względem przypomina trochę Dubrownik, ale jest mniejszy i troszkę bardziej tajemniczy. Uwierzcie mi, że schowanie się w cieniu kamienic, zaglądanie na podwórka, oglądanie niezliczonych cerkwi i kościołów, to duża przyjemność. Dla śmiałków pozostaje wdrapanie się na mury i oglądanie miasta oraz całej Boki z góry. Pewnie warto, jednak przy temperaturach dochodzących do 40 stopni i z pięciolatką u boku to zadanie pozostaje niewykonalne. Bardzo polecam zwiedzanie tego miasta bez jakiegoś konkretnego planu. Po prostu warto się tam zaszyć na kilka godzin i przejść wszystkie uliczki, podziwiając zabytki i architekturę. Wtedy nawet nie przeszkadzają tłumy ludzi, którzy o dziwo się jakoś rozpierzchają w tej plątaninie zaułków i widać ich jedynie na głównych placach miasta, gdzie zatrzymują się w kawiarniach i restauracjach. Nie wspomniałam jeszcze o bardzo charakterystycznych mieszkańcach Kotoru – kotów. Dla mojej córki to miasto to raj. Chciała głaskać każdego napotkanego sierściucha. W sumie w całej Czarnogórze jest masa zwierząt. Koty i psy na ulicach to standard. Nie powinny Was też zdziwić kozy i krowy stojące w poprzek głównych dróg. Ale w Kotorze te koty są naprawdę bardzo charakterystyczne. Tak bardzo, że mają swoje własne muzeum. Polecam sprawdzić dokładnie gdzie ono się znajduje, ponieważ my, mimo zapytania o to kilku miejscowych, nie trafiliśmy tam. Śmieszna sytuacja, ale każdy wskazywał nam zupełnie inny punkt, w którym to muzeum miało się znajdować. Może nie rozumieli po angielsku, a może to jakaś magia. 



O Boce Kotorskiej słyszał każdy, kto myśli o wycieczce do Czarnogóry. Natomiast Stary Bar to kolejne magiczne miejsce, a już mniej znane. Miałam to szczęście, że mieszkałam bardzo blisko i odwiedziłam tą miejscowość dwa razy. Stary Bar to opuszczone ruiny miasta, które zostało założone w VI w przez Rzymian. W czasach świetności Bar konkurował z Dubrownikiem o miano centrum handlu i kultury. Przez lata przechodził z rąk do rąk od Wenecjan, po Turków. W końcu został zdobyty przez Czarnogórców. Jednak w 1979 roku miasto zostało zniszczone przez trzęsienie ziemi i do dziś go nie odbudowano. Ruiny są przepiękne, pozarastane bluszczem i inną roślinnością, ale widać, że są utrzymywane i powoli odbudowywane. Wśród pozostałych budynków można zauważyć wpływ wszystkich kultur. Ja nawiedziłam to miejsce o zachodzie słońca. I to jest najlepsza pora na zwiedzanie tego miasta. Jeśli macie szczęście, to traficie na goldenhour, podczas której każde zdjęcie zrobione wśród murów i budynków, będzie magiczne. W jednej z uliczek przed główną bramą, znajduje się alejka z lokalnymi wyrobami, takimi jak rakija, ale można też kupić dżemy i inne owocowe specjały. Warto tutaj zatrzymać się na obiad i deser. Nigdzie na wybrzeżu nie zjecie tak dobrej jagnięciny, czy innych przepysznych mięs. Poza tym ludzie tutaj to chyba najmilsi Czarnogórcy, jakich poznałam. I tylko tutaj udało mi się poczuć lekki smak orientu. Mięsne specjały zwane cevapcici przypominają tureckie kebaby (nie mylić z tym, co w Krakowie nazywane jest kebabem). Na deser otrzymacie najlepsze lody o różnych smakach (bananowe i wiśniowe rules) oraz znowu kilka tureckich specjałów, wśród których ciasto trileche to było moje objawienie. 
 
Myślę, że wkrótce pokuszę się o zrobienie swojej wersji tego deseru. Mam nadzieję, że wyjdzie mi równie pyszne. Podsumowując, Stary Bar to takie miejsce, gdzie nie może Was zabraknąć. Jeśli miałabym wybrać tylko jedną jedyną wycieczkę w Czarnogórze, to myślę, że zaglądnęłabym tam nawet i trzeci raz. 


 
Kolejna sztandarowa wycieczka to oczywiście Kanion Tary. Jeśli za przewodnika macie jeszcze takiego szalonego TomToma jak my, to przejazd przez serce Durmitoru (że niby po drodze i najszybsza trasa) macie w pakiecie. Zwiedzanie zaczyna się właściwie zaraz po wyjechaniu z Baru. Po przedostaniu się na drugą stronę tunel Sozina (jedyny płatny odcinek drogi w Czarnogórze), za chwil kilka możecie podziwiać Jezioro Szkoderskie, o którym słów kilka w dalszej części. Dalej przejeżdżacie przez Podgoricę (nic ciekawego, zwyczajne miasto) i wjeżdżacie w serce gór. Przystawką do głównej części wycieczki jest Kanionrzeki Moracy. Potem na rozwidleniu dróg warto skierować się nie na wprost, do kanionu Tary, a w lewo, na Żabljak. Ta droga wywiedzie Was przez góry właściwe (do pokonania są 3 szczyty). Droga z każdym kilometrem staje się coraz węższa i bardziej poszarpana oraz kręta. My pojechaliśmy tam dzień po sporej burzy i trzęsieniu ziemi, więc kamienie i błoto czasem tarasowały cały pas. Było momentami gorąco. W końcu droga staje się przejezdna dla jednego samochodu naraz, a na zakrętach trzeba trąbić, bo żywcem nie widać, czy ktoś jedzie z naprzeciwka. A jeśli znacie zwyczaje drogowe Serbów i Czarnogórców, to wiecie, że średnio przejmują się przepisami. Jeżeli nie boicie się sporych przepaści i naprawdę trudnych przejazdów to polecam Wam gorąco ten odcinek trasy. Widoki niezapomniane, a po przeprawie przez zbocza gór wjeżdżacie do Parku Narodowego Durmitoru, gdzie jest tak pięknie, że to aż niemożliwe. Natomiast na samym końcu tej wycieczki czeka najsłynniejszy w Czarnogórze most na rzece Tarze. Niektórzy mogą myśleć, że po co jechać kilkaset kilometrów, żeby oglądnąć tylko most. Według mnie to jest aż most. Najwyższy na starym kontynencie, łączący zbocza największego europejskiego, a drugiego na świecie kanionu rzeki. Jeśli mało Wam emocji, to możecie przejechać się na tyrolce zawieszonej pomiędzy krawędziami kanionu. Po krótkim postoju dalsza droga prowadzi w dół kanionu. Można podziwiać po drodze wijącą się malowniczo rzekę, góry, lasy i zwierzynę, niekoniecznie leśną. Widok krowy na środku drogi tutaj nie dziwi. Tak samo kozy są stałym elementem krajobrazu. Wycieczka w góry jest bardzo męcząca, szczególnie dla kierowcy. Ale naprawdę warto pojechać tam raz po to, żeby kiedyś tam wrócić i poszwędać się po szlakach na własnych nogach. To dopiero musi być przyjemność! 


 
Jeżeli wolicie wodne przyjemności to Czarnogóra ma dla Was wspaniałą atrakcję, i to nie morską. Jezioro Szkoderskie to największy w tym państwie akwen wody słodkiej. Jest tak duży, że przeciwny brzeg znajduje się już w Albanii. Swoją drogą podobno warto pojechać do Szkodry – miasta zlokalizowanego nad brzegiem jeziora po albańskiej stronie. Niemniej, jeżeli planujecie pozostać w Czarnogórze, to polecam wybrać się w rejs po tym jeziorze, a po rejsie koniecznie obiad w miejscowej restauracji rybnej. Wybierzcie tą, która w szyldzie ma „ryby” i nie jest elegancką restauracją po drugiej stronie mostu. Jadłam tam najlepszego karpia w życiu. Jeżeli znacie smak naszego polskiego wigilijnego karpia i delikatnie mówiąc nie przepadacie za nim, to zapomnijcie o tym. Karp z Jeziora Szkoderskiego jest przepyszny, zupełnie nie przypomina marketowej mulastej ryby z Polski. Jeżeli chodzi o wycieczkę, to my wynajęliśmy łódkę na godzinną przejażdżkę. W sumie to więcej nie było trzeba, bo łódka była niewygodna i na środku jeziora zepsuł się silnik. No cóż, podeszliśmy do tej przygody na luzie. Nasz „przewodnik” też chyba miał dobry humor, bo w pewnym momencie zapytał nas czy umiemy pływać. Okazało się, że wybrał niefortunny moment, bo chodziło mu bardziej, czy życzymy sobie postój na pływanie niż o to, czy dopłyniemy do brzegu w razie gdyby mu się nie udało uruchomić tego nieszczęsnego silnika. Nic to. Widoki wynagradzają wszystko. Zdaję sobie sprawę, że jezioro potraktowaliśmy trochę po macoszemu, ale odwiedziliśmy je po przebyciu krótkiej, acz upierdliwej jelitówce, więc nie chciało nam się jeździć na drugi brzeg i szukać innych atrakcyjnych ofert. Polecam jednak zagłębienie się w temat i wybranie innej, nieco dłuższej wycieczki, bo jezioro jest zjawiskowe. 



Celowo w moim opisie oraz podczas wakacji ominęłam Budvę. Według mnie miasto nie jest warte wiecznego stania w korkach i tych dzikich tłumów na plaży. Bo uwierzcie mi, ale było gorzej niż u nas, w Dobrej Vodzie. Natomiast bardzo żałuję, że nie udało nam się odwiedzić mauzoleum w Lovcen. Niestety mieliśmy pecha, ale podczas naszych wakacji droga dojazdowa (ta sensowniejsza) była zamknięta. Nie wiem czy coś się stało czy jakiś remont, ale nawigacja poprowadziła nas przez góry okrężną drogą. W momencie, gdy asfalt powoli zaczął zanikać na rzecz szutru, zrezygnowaliśmy z tej trasy, bo zwyczajnie baliśmy się, że nie dojedziemy.

Taki się rozpisałam, że na Chorwację poświęcę chyba osobny wpis. Prawdę mówiąc miałam dziś wrzucić przepis na kolejne ciacho, ale co tam. Ciasto nie zając. Natomiast wrażenia z Czarnogóry pisane na gorąco, póki jeszcze wszystko pamiętam, chyba będą ciekawsze. Podsumowując, polecam bardzo ten kierunek, ale nie w sezonie i nie po to, żeby leżeć na plaży. Czarnogóra ma wiele do zaoferowania, a im dalej wybrzeża, tym więcej. Wszystkie atrakcje, czy to góry, czy jezioro, czy miasta, były zachwycające. Niemniej mam wrażenie, że za niedługo nie będzie śladu po magii Czarnogóry. Miejscowi niestety nie dbają za bardzo o to, co mają. Wszechobecne śmieci, brud i ogólny nieład psują efekt. Nie chodzi tutaj o to, żeby wszystko było od linijki. Niemniej nie wygląda dobrze, gdy w pierwszej linii brzegowej straszy ogromny, niedokończony i niszczejący hotel. Nie podoba mi się też to, że w każdą przestrzeń wciskany jest jakiś budynek. Efekt jest taki, że obok dziesięciopiętrowego molocha stoi mała willa, a obok willi jakiś barak i stykają się prawie ścianami (w których są balkony). Bardzo to razi. I mówi Wam to rodowita mieszkanka miasta deweloperów, gdzie każdy centymetr kwadratowy jest zabetonowany. Chyba krakowscy planiści mieli praktyki w Czarnogórze.

Zmierzając ku końcowi podzielę się z Wami jeszcze moimi kulinarnymi przeżyciami. Zostałam uprzedzona, że w Czarnogórze nie ma za wiele restauracji rybnych z dobrymi owocami morza. Niestety muszę to potwierdzić. We wszystkich miejscach przeważało mięso i fastfoody, które niestety były bardzo tłuste. Dlatego najlepszym wyborem na obiad jest chyba jagnięcina, a jeśli bardzo nie lubicie, to smaczne też były wszelakie mięsa z grilla. Moim kulinarnym odkryciem tych wakacji była sałatka szopska i owoce. Sałatka to po prostu pomidory i ogórki pokrojone na kawałki, czasem z dodatkiem papryki, innym razem cebuli i posypane obficie bałkańskim serem. W smaku przypomina on taką jakby wędzoną fetę. Ta sałatka tak bardzo mi posmakowała, że jadłam ją codziennie. Oprócz tego wspomniane owoce. Arbuzy, brzoskwinie, winogrona, figi. Nieważne. Wszystko było przepyszne i mając do dyspozycji takie owoce, mogłabym przejść na frutarianizm. Ogólnie jedzenia w Czarnogórze podają dużo i jest bardzo tanio. Jeszcze. Lokalne specjały też kuszą. Co prawda nie spróbowałam rakiji, ale udało mi się skosztować lokalne wina i dżemy (jeżynowy to mój faworyt). No i oczywiście lody. Widać, że są robione z prawdziwej śmietany, bo bardzo szybko się topią. Smakują nieziemsko kremowo i owocowo. Nie sposób się w nich nie zakochać. Szczególnie w tych ze Starego Baru. Jeśli tam będziecie to koniecznie spróbujcie gałkę lub dwie. Nie zawiedziecie się.

Czy polecam Czarnogórę? W sumie tak. To dziwny kraj, pełen kontrastów. W jednym miejscu może być jednocześnie pięknie i brzydko. Pysznie i byle jak. Trudno to wytłumaczyć. Niemniej wrodzona uprzejmość i otwartość miejscowych sporo wynagradza. Po raz pierwszy zdarzyło mi się, żeby właściciel hotelu dzwonił do mnie i informował o sytuacji na drogach i dopytywał się jak mi mija podróż. Byłam z nim na gorącej linii przez cały dzień. Po przyjeździe na miejsce hotel okazał się bardzo przyjemny i przytulny, niby w sercu kurortu, a jakoś tak na zaciszu. Obsługa też była niesamowicie pomocna. Mam wrażenie, że nikt tam nie był anonimowy, do każdego podchodzili indywidualnie i przede wszystkim znali wszystkich gości. Takie podejście jest już w innych częściach Europy rzadko spotykane. Mam nadzieję, że wraz z rozwojem, mieszkańcy Czarnogóry nie stracą tej naturalnej życzliwości, ponieważ dzięki niej można wybaczyć im naprawdę wiele.


6 komentarzy:

  1. Właściwie masz sporo racji, Czarnogóra to kraj kontrastów. Faktycznie nawet w największych miastach wystarczy zapuscić się trochę za daleko, żeby ujrzeć slamsy. Plaża piaszczysta w Ulcinj jest, długa na 14 kilometrów i (wbrew temu co piszą) nie jest zasmiecona i na bieżąco sprzątana. Do tego jest bardzo szeroka, podobno ma sto metrów, ale nie mierzylam :) co do samego Ulcinj, też nie poczułam orientu, tylko syf i dziadostwo. Nie wiem czy piękna plaża i przemili i pomocni ludzie wynagradzają wszystkie wady tego miasta. Ja się bardzo rozczarowałam. Ulcinj był ostatnim miejscem w Montenegro, którego nie widzieliśmy i powiem tylko tyle, że jeśli ktoś dotrze tylko tu albo będzie to pierwsze miejsce zobaczone w Czarnogorze to nie zdziwi mnie jeśli skreśli ten kraj. A byłaby wielka szkoda. Czarnogóra jest przepiękna, ale Ulcinj to Albania, taka jest nasza opinia. A jesteśmy maniakami i spędzamy tu każdą wolną chwilę. Wolimy montenegro od Chorwacji. Jeśli ktoś ma ochotę poznać piękno Czarnogóry to się obowiązkowo musi wybrać się na rejs po Boce Kotorskiej, minąć na pięknej trasie widokowej Sveti Stefan, odwiedzić Petrovac na morzu, który ma najpiękniejszą trasę spacerowa do plaży w całej Czarnogórze (do plaży Perazica), a do tegojjest malowniczym i zadbanym miasteczkiem z liczba mieszkańców 2000,wybrać się nad jezioro szkoderskie i przede wszystkim nie omijać Budvy. Budva jest piękna. Od zgiełku zalanego turystami kurortu dzieli nas kilka kroków. Co roku obowiązkowo tu zaglądamy i nigdy nie mamy dość. Centrum jest fajne, jeśli porusza się nim pieszo. Jest przeogromny wybór restauracji i to jedyne miasto, gdzie nie było problemu, żeby kupić weganski obiad. Śpimy zawsze w jakiejś małej pięknej willi, których nie brakuje, a otacza nas tylko cisza i spokój i pnącza kiwi :) a nadal mamy 5-10 minut spacerkiem na plażę. Miejską omijamy. Są inne. Plaża Mogren i Mogren II (dzieli je tunel w skale) to jedne z najładniejszych w Montenegro. Trasa widokowa do niej ze słynną statuetką baleriny też niczego sobie. W naszym odczuciu Budva jest czysta i zadbana. Jest dużo turystów z Rosji, ale wierzcie lub nie, zachowują się 100 razy lepiej niż ci z Polski. W Budvie nie można zapomnieć o przepięknej wyspie Sveti Nikola, ze swoimi własnymi cudownymi plażami jak i tropikalną roślinnością. Miejscowi nazywają to Hawajami. Wodna taxi zabiera tam za euro czy dwa, a w tej cenie jest powrót na który mamy cały dzień. Najlepiej zapamiętać czym się przyplynelo, żeby potem nie chodzić z biletem od łódki do łódki i pytać czy to ta :) dodatkowo z Budvy jest blisko do Kotoru skąd można wybrać się na rejs zatoką (nie należy psuć go jazdą autem w korku i upale), widok gór z Budvy jest niesamowity, praktycznie jest się w górach i na plaży jednocześnie, a nawet można pokusić się o wycieczkę do perły Adriatyku - Dubrownika. Gdybym miała komuś polecić miasto na pierwsze zderzenie z Czarnogóra, byłaby to Budva. A niedaleko jest Petrovac jeśli kogoś razi taka "metropolia". W tych miastach można się zakochać. A Ulcinj można sobie darować, poza cudowna plaża nic tu nie ma na czym warto zawiesić oko. W mojej opinii lepiej wybrać się do Albani, przynajmniej po drodze są piękne rzeczy do zwiedzenia, jak twierdza Rozafy, a plaże takie same jak w Ulcinj. My kochamy także piękna Bośnie z najserdeczniejszymi ludźmi jakich spotkałam. Dzikie tereny, wodospady, orientalne miasteczka - (prawdziwy orient, nie to co Ulcinj), Mostar, Blagaj, Kravice, pyszne jedzenie, zapierające dech w piersiach widoki. Większość Bośni to parki narodowe. Jest cudowna. Ale się rozpisalam, pozdrawiam gorąco i życzę samych udanych podróży po pięknych Bałkanach.

    OdpowiedzUsuń
  2. Właściwie masz sporo racji, Czarnogóra to kraj kontrastów. Faktycznie nawet w największych miastach wystarczy zapuscić się trochę za daleko, żeby ujrzeć slamsy. Plaża piaszczysta w Ulcinj jest, długa na 14 kilometrów i (wbrew temu co piszą) nie jest zasmiecona i na bieżąco sprzątana. Do tego jest bardzo szeroka, podobno ma sto metrów, ale nie mierzylam :) co do samego Ulcinj, też nie poczułam orientu, tylko syf i dziadostwo. Nie wiem czy piękna plaża i przemili i pomocni ludzie wynagradzają wszystkie wady tego miasta. Ja się bardzo rozczarowałam. Ulcinj był ostatnim miejscem w Montenegro, którego nie widzieliśmy i powiem tylko tyle, że jeśli ktoś dotrze tylko tu albo będzie to pierwsze miejsce zobaczone w Czarnogorze to nie zdziwi mnie jeśli skreśli ten kraj. A byłaby wielka szkoda. Czarnogóra jest przepiękna, ale Ulcinj to Albania, taka jest nasza opinia. A jesteśmy maniakami i spędzamy tu każdą wolną chwilę. Wolimy montenegro od Chorwacji. Jeśli ktoś ma ochotę poznać piękno Czarnogóry to się obowiązkowo musi wybrać się na rejs po Boce Kotorskiej, minąć na pięknej trasie widokowej Sveti Stefan, odwiedzić Petrovac na morzu, który ma najpiękniejszą trasę spacerowa do plaży w całej Czarnogórze (do plaży Perazica), a do tegojjest malowniczym i zadbanym miasteczkiem z liczba mieszkańców 2000,wybrać się nad jezioro szkoderskie i przede wszystkim nie omijać Budvy. Budva jest piękna. Od zgiełku zalanego turystami kurortu dzieli nas kilka kroków. Co roku obowiązkowo tu zaglądamy i nigdy nie mamy dość. Centrum jest fajne, jeśli porusza się nim pieszo. Jest przeogromny wybór restauracji i to jedyne miasto, gdzie nie było problemu, żeby kupić weganski obiad. Śpimy zawsze w jakiejś małej pięknej willi, których nie brakuje, a otacza nas tylko cisza i spokój i pnącza kiwi :) a nadal mamy 5-10 minut spacerkiem na plażę. Miejską omijamy. Są inne. Plaża Mogren i Mogren II (dzieli je tunel w skale) to jedne z najładniejszych w Montenegro. Trasa widokowa do niej ze słynną statuetką baleriny też niczego sobie. W naszym odczuciu Budva jest czysta i zadbana. Jest dużo turystów z Rosji, ale wierzcie lub nie, zachowują się 100 razy lepiej niż ci z Polski. W Budvie nie można zapomnieć o przepięknej wyspie Sveti Nikola, ze swoimi własnymi cudownymi plażami jak i tropikalną roślinnością. Miejscowi nazywają to Hawajami. Wodna taxi zabiera tam za euro czy dwa, a w tej cenie jest powrót na który mamy cały dzień. Najlepiej zapamiętać czym się przyplynelo, żeby potem nie chodzić z biletem od łódki do łódki i pytać czy to ta :) dodatkowo z Budvy jest blisko do Kotoru skąd można wybrać się na rejs zatoką (nie należy psuć go jazdą autem w korku i upale), widok gór z Budvy jest niesamowity, praktycznie jest się w górach i na plaży jednocześnie, a nawet można pokusić się o wycieczkę do perły Adriatyku - Dubrownika. Gdybym miała komuś polecić miasto na pierwsze zderzenie z Czarnogóra, byłaby to Budva. A niedaleko jest Petrovac jeśli kogoś razi taka "metropolia". W tych miastach można się zakochać. A Ulcinj można sobie darować, poza cudowna plaża nic tu nie ma na czym warto zawiesić oko. W mojej opinii lepiej wybrać się do Albani, przynajmniej po drodze są piękne rzeczy do zwiedzenia, jak twierdza Rozafy, a plaże takie same jak w Ulcinj. My kochamy także piękna Bośnie z najserdeczniejszymi ludźmi jakich spotkałam. Dzikie tereny, wodospady, orientalne miasteczka - (prawdziwy orient, nie to co Ulcinj), Mostar, Blagaj, Kravice, pyszne jedzenie, zapierające dech w piersiach widoki. Większość Bośni to parki narodowe. Jest cudowna. Ale się rozpisalam, pozdrawiam gorąco i życzę samych udanych podróży po pięknych Bałkanach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za ten wpis. Przyznam szczerze, że do Budvy nie zaglądałam, bo za każdym razem, gdy tamtędy przejeżdżałam, były tam niesamowite korki. Czarnogóry nie skreślam, gdybym miała tam pojechać ponownie, to bym pewnie wybrała wiosnę lub jesień. Nie byłoby tylu ludzi i pewnie możnaby pozwiedzać więcej pięknych miejsc. A Mostar w Bośni mam na oku w przyszłe wakacje, ponieważ wybieram się do Chorwacji i będę w pobliżu.

      Usuń
    2. Zapomniałam dodać że najlepiej wybrać się tam poza sezonem, bo w sezonie tłumy turystów mogą zniechęcić każdego, a w takim czerwcu czy wrześniu jest tam gorąco i idealnie,w lipcu trafiłam na temperaturę 40 stopni i niestety skończyło się to tym, że większość urlopu spędziłam w pokoju bo nawet wieczorami do północy nie dałam rady chodzić po mieście. A na plażę truchtem byleby szybciej znaleźć się w wodzie. Aczkolwiek wtedy był wyjątkowo gorący lipiec, zdaje się 2011 :) a Chorwacji widzieliśmy niewiele, głównie dalmację. My poza plażowaniem kochamy zwiedzanie, ruiny miast, zamków, twierdz lub parki narodowe z wodospadami, jeziorami, etc. Wspinaczka nam nie straszna. Jeśli możesz polecić takie miejsca w Chorwacji to bardzo proszę.

      Usuń
  3. Witam Panią! Jestem architektem i to z dużym doświadczeniem zawodowym. Byłam już w niejednym miejscu na świecie i zastanawiam się, skąd u Pani taka niechęć do Ulcinj. Cytuję fragment Pani artykułu:" Jak dla mnie to najbrzydsze miejsce na świecie. Całe miasto to jedna wielka prowizorka. Domy i bloki wyglądają jak slumsy." I jak ten opis ma się do poniższego opisu i zdjęć, które prezentują to miasteczko z białymi domkami z dachówkami nie wykazującymi żadnych oznak slumsów? https://www.itinari.com/pl/ulcinj-the-oldest-town-in-montenegro-nmts Favelas są np. w Rio de Janeiro. Są to dzielnice nędzy z domami z kartonu i innych materiałów, które - z przekory - określę mianem recyclingu (takiego - o ironio - na topie)... Może jednak była Pani na przedmieściach tego miasteczka nie poznając jego wnętrza? Poniżej kolejne 3 przykłady. Tym razem są to oferty z booking.com - Villą Guci, z której roztaczają się widoki na Stare Miasto i zatoczkę oraz RESIDENCE Apart-Hotel i Villa Valentina, które otrzymały przez użytkowników notę 9.0 (pierwsza) i 9.1 (druga i trzecia). Na przyszłość polecam Pani poznanie, zanim wyda Pani opinię na jakiś temat. Świat jest wielowymiarowy a jeden wymiar może dać zdeformowany, fałszywy obraz całości. Pozdrawiam. Rodowita Wrocławianka, w mieście której kiedyś straszył "Trójkąt Bermudzki" :) Zapewniam, że nie umniejszał wartości reszty miasta...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odpowiedź jest prosta i zawarta nawet w tym cytowanym fragmencie. "Jak dla mnie", czyli to moja subiektywna ocena. Nie jest to przewodnik turystyczny ani praca naukowa o zabytkach Czarnogóry. To spisywane moje wrażenia, mocno subiektywne. W całej notce nieraz o tym wspomniałam. Po prostu inaczej sobie wyobrażałam to miejsce, które bardzo mocno mnie rozczarowało. Poznałam go na tyle, że nie chciałam zagłębiać się w jego wnętrze jeszcze mocniej. I nie były to jedynie przedmieścia. Tak jak napisałam, obok kamienic i domków straszyły niedokończone domy, niektóre z kartonu, inne z blachy, jeszcze inne z cegły. Wokół nich masa śmieci i ludzi. Nie jest to zupełnie moja estetyka, taki misz masz. Oczywiście ktoś inny może mieć zupełnie inne zdanie. Niemniej proszę nie tłumaczyć mi, że świat jest wielowymiarowy i w różnych odcieniach, ponieważ zdaję sobie z tego sprawę. Ale tutaj na blogu prezentuję tylko i wyłącznie własne opinie i wrażenia. Zdarza się, że po prostu nie czuję tego, co innych zachwyca. Albo wręcz przeciwnie, widzę piękno tam, gdzie ktoś inny nawet nie spojrzy. I to jest fajne i wielowymiarowe. Zresztą powody tego, że Czarnogóra nie zachwyciła mnie aż tak jak myślałam, podane są w notce. Pozdrawiam!

      Usuń

Anonimowych proszę o wpisanie w treści komentarza imienia. Będzie łatwiej nawiązać rozmowę.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...