niedziela, 21 sierpnia 2016

Praskie migawki

Zanim dokończę mój mały cykl wycieczkowy o Wyspach Kanaryjskich (swoją drogą w takim tempie to może do przyszłych wakacji zdążę), to przeskoczę nieco bliżej, do stolicy naszych południowych sąsiadów. W Czechach ostatnim razem byłam, gdy nazywały się Czechosłowacją, czyli bardzo, bardzo dawno temu. W Pradze nie byłam nigdy. Jakoś zawsze coś wypadało, jakiś inny kierunek był pilniejszy. Aż do teraz, kiedy po bezskutecznym poszukiwaniu sensownego noclegu nad morzem, w Tatralandii, czy wreszcie w Bieszczadach, wpadłam na ten pomysł. Praga. Może być ciekawie. 
 

I było. Pogoda dopisała, humory również. Postawiliśmy sobie wysoko poprzeczkę – zwiedzić Pragę w 3 dni. A właściwie w 2, ponieważ mieliśmy nieco przygód po drodze, co spowodowało znaczne opóźnienie. Ale o tym później. 
 

Żeby poznać Pragę, potrzeba dużo więcej niż weekendu. Ale żeby ją pokochać, albo znienawidzić wystarczy jeden dzień. I ja niestety jestem bliższa tego drugiego. No dobra, może to nie jest nienawiść, ale lekkie zniecierpliwienie, znużenie i niedosyt. Wszystkie te uczucia są spowodowane ogromem ludzi, którzy przetoczyli się przez to miasto. Nie wiem co ja sobie myślałam, że nie wpadłam na to, że nie tylko ja w długi weekend sierpniowy mogę wyruszyć do Pragi. Ale to było istne szaleństwo. I mówi Wam to rodowita Krakowianka, dla której widok turystów szturmujących zabytki to codzienność. Na Moście Karola, w Hradczanach, na Rynku Staromiejskim było tak tłoczno jak na Dworcu Głównym w Krakowie podczas Światowych Dni Młodzieży. To była jakaś masakra. I właśnie z tego powodu Praga straciła dużo uroku i piękna.

Poza tym, nie spodziewałam się, że to napiszę, ale Praga to zdecydowanie nie dzieciowe miasto. Jest co prawda sporo atrakcji dla najmłodszych, ale miasto ma mocno dorosły klimat. Masa knajpek, w których pali się i pije do białego rana, brukowane ulice, w których aż się człowiek chce zgubić i sporo zabytków rozsianych po różnych stronach miasta, które z małym dzieckiem stają się nie do ogarnięcia. Co prawda, jak widać na moich zdjęciach, da się Pragę zwiedzić z dzieckiem, ale mam wrażenie, że miasto to traci sporo uroku. Tak sobie myślę, że idealnie byłoby pojechać tam za studenckich lub narzeczeńskich czasów (bardzo romantycznie), wyzwiedzać wszystko od a do z, zaliczyć kilka ciężkich od dymu papierosowego imprez i za kilka lat przypomnieć sobie o Pradze przy okazji zwiedzania z kilkulatkiem. Wtedy można sobie porównać, zobaczyć to miasto od innej strony. Dla przykładu, gdybym sama z mężem włóczyła się po praskich ulicach, to do głowy by mi nie przyszło, żeby odwiedzić zoo. A tym razem był to dość mocny punkt naszego programu. Ale po kolei. 
 

 
Tegoroczna Praga to przede wszystkim Hradczany, w których się zakochałam, lecz chyba bez wzajemności. Spacerując po tym kompleksie zamków i warowni, najpierw walczyłam z osłabieniem, a potem z tłumami, a gdy chciałam zwiedzić Katedrę św. Wita pokonała mnie kolejka, która się ustawiła pod drzwiami. Na moje oko około 2-3 godziny czekania. Stwierdziłam, że to paranoja, więc poszłam w stronę kolejnej masakry, czyli Złotej Uliczki. I tutaj było jakby luźniej. Uwierzycie? Potem zaliczyłam dłuuugi spacer po Małej Stranie, aż trafiłam do absurdalnie drogiej knajpki z hamburgerami. Dobrze, że chociaż były smaczne. Ogólnie mówiąc Hradczany i Mała Strana to najładniejsza część miasta, którą udało mi się zwiedzić. Spędziłam tam pół dnia, pogoda była wymarzona, córeczka dzielnie maszerowała. Warto się tam poszwędać. 
 

 
Na drugą część dnia zaplanowałam Most Karola i Rynek ze słynnym zegarem Orlojem. Zegar piękny, kryje też ciekawą historię. Możecie o niej doczytać na innych blogach, więc nie będę się powtarzać. Most Karola monumentalny i niestety zadeptany. Czułam się jak na jakimś targowisku. Były momenty, że bałam się o córkę, że mi ją wciągnie ten płynący tłum. Niemniej to jest taki must be w Pradze, więc nie narzekam. Na Rynku Staromiejskim zachwyciła mnie też przepiękna kamienica, w której mieści się Galeria Narodowa. Poza tym na jednej z bocznych uliczek trafiłam na jedną z najlepszych kawiarni, jakie ostatnio odwiedziłam. Polecam Mama’s Bakery w okolicy stacji metra Mustek. Musicie spróbować tam pysznych lodów, shaków i lemoniady. Absolutnie wszystko jest tam pyszne, a obsługa jakby nie z Czech. Bo warto wspomnieć również o zwyczajach i charakterze Czechów. Nie są to zbyt mili ludzie, jakby gburowaci, trochę smutni i nieprzystępni. W zderzeniu z mocno wylewnymi Hiszpanami, których miałam ostatnio nadmiar na wakacjach, wypadają niezbyt sympatycznie. Ale podobno tą ich gburowatość da się polubić. Niemniej w Mama’s Bakery obsługa jest jakby z innego świata. 
 
 




Następny dzień prawie cały poświęciliśmy na rozrywki dziecięce. Odwiedziliśmy praskie zoo. Nie ukrywam, że i dla mnie była to świetna zabawa. Niedźwiedzie polarne, wioska indonezyjska, lemury prawie na wolności, pingwiny, słonie na ogromnym wybiegu, jazda na kucykach czy kolejką to tylko część atrakcji. Praskie zoo jest podobno największym tego typu kompleksem w Europie. Dla dzieci i ich rodziców to pozycja obowiązkowa.

Podsumowując, do Pragi najlepiej wybrać się w tygodniu i nie w wakacje. Wtedy myślę, że będziecie mogli się niespiesznie przechadzać pięknymi brukowanymi uliczkami, odwiedzać zadymione knajpki i restauracje serwujące czeskie przysmaki. A jest ich wiele. Smażony ser z ziemniakami lub frytkami, knedliki, gulasze, zupy. To wszystko jest bardzo treściwe, bardzo kaloryczne i tłuste. Ale warto chociaż spróbować. Do tego czeski przysmak na deser – trdelnik w cukrze. W smaku przypomina trochę kołacz, trochę zwykłe ciasto drożdżowe. Syte i jedyne w swoim rodzaju. Widziałam, że w niektórych kawiarniach służył jako kubeczek na lody, ale nie dałabym rady go chyba zjeść z lodowym nadzieniem. 
 

I na koniec garść rad na temat dojazdu. Ja wybrałam tym razem własne auto. W przypadku rodziny z dziećmi to chyba najlepsze i najwygodniejsze rozwiązanie. Nie zapomnijcie jednak wykupić winiety na autostrady. A skoro o autostradach mowa… jak jeszcze będę kiedyś narzekać na naszą rodzimą A4, to powinnam wrócić na autostradę Brno-Praga, która pamięta chyba jeszcze czasy Hitlera. Betonowe płyty i ciągłe roboty drogowe (KORKI!!!) sprawiają, że po kilkunastu kilometrach jazdy można zwariować. Nie wiem jak drogi lokalne, ale autostrady w Czechach to dość kontrowersyjny temat.

Mam nadzieję, że tym krótkim opisem jednak zaciekawiłam Was i będziecie chcieli sami poznać Pragę. Myślę, że uda Wam się to lepiej niż mnie. W końcu jest tam dużo więcej do zwiedzania. Mi niestety nie wystarczyło czasu, małe nóżki mojej córeczki również nie dały rady, żeby dojść dalej. Niemniej weekend był bardzo udany i mam ochotę na więcej. Ale może za kilka(naście) lat, kiedy będę mogła wrócić tam na randkę z mężem albo wypad z przyjaciółmi. 
 







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Anonimowych proszę o wpisanie w treści komentarza imienia. Będzie łatwiej nawiązać rozmowę.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...