Czytałam niedawno o słynnej już w Polsce kawiarni Biały Kotek w Gdyni. O dziewczynce, która zażądała, żeby kotki ją zabawiały, bo ona przecież płaci. I o innych mądrych paniusiach i kuwetach. Trochę mnie to zadziwiło, ale no cóż. Różnie bywa. Ale potem przeczytałam kilka dyskusji i zrobiło mi się przykro. Zwyczajnie po ludzku przykro.
Co takiego przeczytałam? Ano na przykład deklarację pewnej matki, że bicie dziecka jest ok, ale przemoc wobec zwierząt to patologia. Albo, że kota kocha bardziej niż własną córkę i co gorsza córka o tym wie. A gdy pewna dzielna matka postanowiła wytłumaczyć tamtej pani, że bicie kogokolwiek jest karygodne, to została oczywiście przywołana do rozsądku, że z takiego bezstresowego wychowania to tylko patologia rośnie.
I tutaj właśnie zrobiło mi się przykro. Czy ludzie naprawdę aż tak są ograniczeni, że widzą tylko dwie drogi – bicie, klapsy, zwał jak zwał, jednym słowem przemoc albo totalny brak zasad w wychowaniu? Naprawdę nie ma innych metod? Czy dzieci są aż tak głupie, że zrozumieją tylko pieczenie tyłka albo co gorsza policzka? Czy tłumaczenie dziecku to znaczy to samo, co przyzwalanie na złe zachowanie?
Ja mam wrażenie, że niektórzy odbierają świat tak bardzo zerojedynkowo, że nie rozumieją, że można wychować dziecko bez klapsów, że można nauczyć szczerego szacunku do innych (w tym do zwierząt) bez przemocy. A można! Co prawda łatwo nie jest, ale to procentuje.
Co takiego przeczytałam? Ano na przykład deklarację pewnej matki, że bicie dziecka jest ok, ale przemoc wobec zwierząt to patologia. Albo, że kota kocha bardziej niż własną córkę i co gorsza córka o tym wie. A gdy pewna dzielna matka postanowiła wytłumaczyć tamtej pani, że bicie kogokolwiek jest karygodne, to została oczywiście przywołana do rozsądku, że z takiego bezstresowego wychowania to tylko patologia rośnie.
I tutaj właśnie zrobiło mi się przykro. Czy ludzie naprawdę aż tak są ograniczeni, że widzą tylko dwie drogi – bicie, klapsy, zwał jak zwał, jednym słowem przemoc albo totalny brak zasad w wychowaniu? Naprawdę nie ma innych metod? Czy dzieci są aż tak głupie, że zrozumieją tylko pieczenie tyłka albo co gorsza policzka? Czy tłumaczenie dziecku to znaczy to samo, co przyzwalanie na złe zachowanie?
Ja mam wrażenie, że niektórzy odbierają świat tak bardzo zerojedynkowo, że nie rozumieją, że można wychować dziecko bez klapsów, że można nauczyć szczerego szacunku do innych (w tym do zwierząt) bez przemocy. A można! Co prawda łatwo nie jest, ale to procentuje.
Bo czego moi drodzy uczymy dziecko, bijąc je? Że przemoc wobec słabszych jest w porządku. Dziecko oczywiście nie odda dorosłemu, bo jego przecież szanuje (czytaj: boi się go), ale wyżyje się na zwierzęciu, które przecież nie poskarży się, a jak będzie mieć trochę szczęścia to ucieknie. I cała nauka o szacunku idzie w łeb. Myślałam, że ludzie dorośli, którzy kochają naszych braci mniejszych, są bardzo empatyczni, wrażliwi i ogólnie mówiąc na wyższym poziomie wtajemniczenia. Nie mogłam się bardziej mylić. We wspomnianej dyskusji miłośnicy zwierząt litują się nad losem biednych kotków, piesków i innych żyjątek, a w tym samym czasie dzieci nazywają bezczelnymi bachorami, które zasługują na klapsa, bo chcą, żeby zwierzątka ich zabawiały. Ale pomyślcie, drodzy zwierzakomaniacy, od kogo ta siedmiolatka usłyszała, że skoro płaci to wymaga? Kto ją nauczył, że kotek jest po to, żeby zabawiać człowieka? Dam Wam chwilę, a potem się zastanówcie, kto zasługuje w tym momencie na plaskacza? Tak, brawo! Dorosły, który nauczył tą dziewczynkę pogardy do zwierząt! Dorosły, który wchodzi do kawiarni z naburmuszoną miną i krzyczy od progu, że skoro płaci, to obsługa ma być na każde skinienie. Dorosły, który najczęściej jest rodzicem tego dziecka, a który z braku czasu albo i chęci nie porozmawia z dzieckiem o istocie traktowania zwierząt i innych ludzi z szacunkiem. I wtedy mamy do czynienia z takim „rozwydrzonym bachorem”, który powtarza po mamusi albo tatusiu, że skoro płaci, to wymaga. A to dziecko tak naprawdę jest ostatnim ogniwem tego łańcucha, w którym brak szacunku do kogokolwiek jest być może przekazywany od pokoleń. I naprawdę nadal byście strzelili w twarz taką dziewczynkę?
Inną kwestią poruszoną w dyskusji jest znęcanie się nad zwierzętami przez „bezstresowo wychowane bachory”. Naprawdę to tak działa? Albo lejesz dziecko, które potem wyrasta na empatycznego miłośnika bliźnich i zwierząt, albo patologia i więzienie? A ja myślałam, że to właśnie bite dzieci skrywają w sobie agresję, którą potem wyładowują na słabszych – a to zwierzątkach, a to mniej poradnych kolegach w klasie. Bo przecież po co tłumaczyć dziecku coś przez tydzień, jak jeden klaps załatwi wszystko? Czasem czytając niektóre wypowiedzi zastanawiam się, czy dorośli naprawdę myślą, że dzieciaki to takie nieporadne kukły, które i tak nic nie zrozumieją. Że nie ma sensu im tłumaczyć, skoro i tak nic nie pojmą. Drodzy dorośli. Jeśli Wasze dzieci Was nie słuchają albo nie rozumieją, to wcale nie świadczy o ich głupocie. Niestety jest to dowód na to, że Wy sami macie problem z komunikacją, że nie posiadacie na tyle rozwiniętej wyobraźni, żeby dotrzeć do dzieciaków ze swoimi argumentami. A może jesteście zbyt leniwi, żeby się wysilić, ruszyć głową i zmarnować trochę czasu na tłumaczenie. Zaraz usłyszę, że moje rady to może i na pięciolatków działają, ale na nastolatków już nie. I tutaj Was zaskoczę, bo się zgodzę. Jeśli ten pięciolatek nie zrozumie, że każda istota zasługuje na szacunek, to piętnastolatka tym bardziej nie przekonacie. Jeśli od małego nie będziecie wbijać do głowy (nie klapsami, a argumentami) właściwego zachowania, to obudzicie się z krnąbrnym nastolatkiem. No ale… to będzie raczej wina Wasza, a nie tego dziecka.
Kilka słów jeszcze na temat wychowywania dzieci i zwierząt. Jak wiecie, w naszym domu jakiś czas temu zamieszkał kot. Dziś mogę powiedzieć, że między moją Gagatką a Barrym kwitnie miłość. Ale to uczucie rodziło się w bólach. Naprawdę bardzo się zdziwiłam, gdy moja kilkulatka bez wyraźnej przyczyny zaczęła dokuczać kotu, bić go i robić mu krzywdę. I tutaj mogłabym sprawę załatwić klapsami. Pewnie bym ją w końcu tak zastraszyła, że samo podniesienie ręki skutkowałoby tym, że Córeczka nie miałaby ochoty na dokuczanie kotu. Cel byłby osiągnięty, prawda? No ale ja się porwałam na trudniejszą metodę. Tłumaczenie. Nie mylić z przyzwoleniem. Już o tym kiedyś pisałam, że w momencie, gdy wypowiada się magiczne zdanie – nie bij dziecka, rozmawiaj – to zwolennicy klapsów od razu widzą niezbyt rozgarniętą matkę, która głaszcze swojego rozwydrzonego „bachora” po głowie i mówi, że wszystko mu wolno. Otóż tłumaczenie, moi drodzy, to nie to samo co pozwalanie na wszystko. Tłumaczenie to użycie takich argumentów, że dziecko w końcu zrozumie i samo od siebie będzie chciało się zachowywać właściwie. Ale, żeby dotrzeć do takiego niegrzecznego dziecka, to samemu trzeba zrozumieć powód zachowania tego dziecka. I to jest najtrudniejsza sztuka. Uwierzcie mi, ile ja się nagłowiłam, co zrobiłam źle, że moja Córka tak reaguje na kota. Może kiedyś sama się zachowywałam niewłaściwie i ona to odgapiła? Może coś powiedziałam? W końcu dotarłam do sedna sprawy. U nas była to zwykła dziecięca zazdrość. Nagle w naszym życiu pojawił się kot i zachwiał porządkiem ustalonym od zawsze. Nagle ktoś inny niż Gagatka stał się słodki, kochany i wymagający opieki. No jak to? Do tej pory cała uwaga była skupiona na najmłodszej, a teraz rodzice zajmują się też jakimś futrzastym zwierzakiem. Wyobraźcie sobie sytuację, że w pracy jesteście najbardziej poważanym pracownikiem. Na szacunek pracowaliście latami. Teraz szef i wszyscy koledzy uważają Was za wybitnego specjalistę i człowieka godnego zaufania. I nagle znikąd pojawia się ktoś, kto przykuwa uwagę wszystkich pracowników. Tak bez przyczyny i powodu wszyscy lubią tą osobę, choć jej jeszcze nie znają, wszyscy się nią zajmują, a szef patrzy na nią przychylnie, choć jeszcze się niczym nie wykazała. Wkurzające na samą myśl, prawda? I tak właśnie czuje się dziecko, które nagle otrzymuje nowego domownika, który wymaga uwagi, troski i opieki. Wiem, przejaskrawiam sytuację, ale dziecko nie rozumie pewnych sytuacji i może reagować na nie różnie. Zwykle zaczyna odbierać to tak, że rodzice już go mniej kochają, że staje się mniej ważne. I tutaj pojawia się agresja. Czasem skierowana w rodziców, czasem w niewinne zwierzę. I teraz zastanówcie się, czy klaps coś tu pomoże? Czy nauczy czegoś to dziecko? Mam nadzieję, że odpowiecie sobie na to pytanie podobnie jak ja sobie odpowiedziałam. Dzięki temu dzisiaj mam w domu przerozkoszny tandem Gagatka – Barry, w którym oboje się szanują, wspierają i dbają o siebie. A ja, jako rodzic, mogę tylko patrzeć na to z radością.
Mam nadzieję, że rodzice, z których uwagami się dziś spotkałam, to tylko niewielki margines. Wierzę w to, że większość ludzi jednak odróżnia wychowywanie bez bicia od bezstresowego wychowania. W swojej naiwności głoszę też pogląd, że dzieci da się wychować, a nie tylko wytresować. Wybaczcie te moje wynurzenia, ale zwyczajnie zrobiło mi się przykro, że ludzie głoszą poglądy tak bardzo przesiąknięte nienawiścią, a w tym samym czasie wymagają od dzieci bezgranicznego posłuszeństwa i szacunku wobec dorosłych. Na szacunek trzeba sobie zasłużyć, tak samo jak na zaufanie i miłość dziecka, psa, innego dorosłego czy kota. Nie da się tych uczuć wymusić nawet najbardziej niewinnym klapsem, zastraszenie i tresowanie też niewiele da. Zastanawia mnie fakt, iż często miłośnicy zwierząt rozumieją tą zasadę w przypadku traktowania swoich pupili, natomiast dzieciom wymierzają klapsy bez mrugnięcia okiem. O zwierzętach wypowiadają się z największą miłością, a o dzieciach mówią z pogardą. Nie rozumiem tego, ale to chyba dobrze, prawda? Niemniej często takie wypowiedzi mnie zwyczajnie smucą, ponieważ sama mojej Córce codziennie powtarzam, że ją kocham najbardziej na świecie i jest to dla mnie po prostu oczywiste. Dlatego nie potrafię sobie wyobrazić sytuacji, w której matka mówi swojemu dziecku, że zwierzaka kocha bardziej od córki. A taką wypowiedź dziś przeczytałam. Nie uwierzyłabym, gdybym nie widziała tego na własne oczy. I bardzo bym chciała, żeby była to prowokacja internetowego trolla, ale niestety mam wrażenie, że to prawda. Nie chce mi to wyjść z głowy, że w niektórych domach, na pozór normalnych, dzieci słyszą od swoich rodziców, że są mniej kochane od pupila, innym rodzice mówią, że są nieudacznikami albo zmarnowały im życie. Uważam, że takie słowa są na równi bolesne jak klapsy. I tak samo jak bicie, są niedopuszczalne. Na szczęście są wśród nas matki, takie jak Nietypowa Matka Polka, które starają się merytorycznie tłumaczyć frustratom sens wychowywania dzieci i zwierząt. I może w tym przypadku Matka poległa, może nie dała rady niezmierzonej głupocie swojej rozmówczyni. Ale dzięki tej wymianie zdań jestem pewna, że gdzieś na świecie jest więcej osób, którymi mogę się inspirować w swoim codziennym życiu, które myślą podobnie jak ja. A w sytuacji, gdy się zaczynam zastanawiać czy to ja przypadkiem jestem nienormalna, takie obce osoby jednak utwierdzają mnie w przekonaniu, że to nie ja zwariowałam. Dzięki za zdrowy rozsądek!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Anonimowych proszę o wpisanie w treści komentarza imienia. Będzie łatwiej nawiązać rozmowę.