Skoro szaleństwo sylwestrowej nocy już mamy za sobą, to przy okazji dzisiejszego posta pokuszę się o małe podsumowanie roku, który od kilku godzin jest historią. Roku, który przyniósł mi bardzo dużo różnych wydarzeń, dobrych i złych. Ważnych i błahych. Śmiesznych i mrożących krew w żyłach. A na deser zupa dla skacowanych imprezowiczów.
Ale od początku. Wznosząc toast za szczęście i powodzenie w roku 2014, nie spodziewałam się, że aż tyle się wydarzy. Początek roku był bardzo, bardzo przyjemny. Ciepło, palmy, dużo słońca i jeszcze więcej piasku. Pierwsza podróż samolotem mojego Gagatka i czysta radość. A potem powrót do szarej rzeczywistości.
Żeby sobie umilić ten czas oraz zrealizować jedno z noworocznych postanowień, 4 kwietnia pojawiłam się w blogosferze. Wreszcie poczułam, że mam coś swojego, coś, co jest moje i tylko moje, coś, co w jakimś stopniu odzwierciedla moje hobby i zainteresowania. Patrząc na początki cherimoyi, myślę, że w ciągu tych kilku miesięcy podszlifowałam trochę warsztat, ciągle się rozwijam. Udało mi się zaistnieć w kilku konkursach związanych z gotowaniem. Wzbogaciłam się o kilka fajnych prezentów, a konkursy zainspirowały mnie do tworzenia nowych pyszności.
A w ramach kolejnych postanowień na 2015 rok, chciałabym trochę uatrakcyjnić życie mojego bloga. Zobaczymy, co z tego wyjdzie. Ale jeśli się uda, to oczekujcie w tym roku niespodzianek. Już dziś dodałam nowy widżet, który odsyła Was do postów o podobnej tematyce. Mała rzecz, a przydatna. Wkrótce kolejne zmiany.
No to tak, głód słońca i podróży został zaspokojony, osobiste pasje rozwijam na łamach bloga, ale okazuje się, że moje życie zawodowe też dostało niezłego kopa na rozpęd. Nowa praca, zmiana niektórych obowiązków i lekka modyfikacja codzienności – tym żyłam przez całą wiosnę i lato. Żeby tego było mało, mój mąż również nieźle namieszał w swoim życiu zawodowym. Oboje stanęliśmy przed wyzwaniem odnalezienia się w nowym zespole, w nowych obowiązkach. Nie było łatwo, ponieważ oboje przechodziliśmy przez to samo mniej więcej w tym samym czasie, więc znacznie zdestabilizowało to nasz rodzinny spokój. Patrząc z perspektywy czasu, było warto. Chociaż do spokoju jeszcze jest nam daleko, to pierwszy krok za nami, a mówią, że to ten najtrudniejszy.
I właściwie na tym mogłyby się skończyć rewelacje zeszłego roku. Aż do grudnia mogłoby się nie wydarzyć absolutnie nic godnego uwagi. Niestety się nie udało. Bo nie może być tak do końca fajnie we wszystkim. Toż to by mi się w tyłku przewróciło. Niezła praca, cudne życie rodzinne, rozwijanie hobby, czas na podróże – to chyba za dużo szczęścia jak na jedną osobę. Los postanowił ze mnie zadrwić i postawić mnie do pionu. Kłopoty pojawiły się tam, gdzie się tego najmniej spodziewałam. Praktycznie całą jesień walczyłam ze zdrowiem, limit wizyt w szpitalu i operacji wyczerpałam na kolejne 30 lat. Nie chcę już nawet słyszeć o kardiologach, endokrynologach i innych logach!
I już wydawało się, że wyszłam na prostą, a tutaj dopadło moich bliskich, a właściwie najbliższych. No nic, i z tym musimy się zmierzyć, ale wierzę, że się uda wygrać.
Żeby nie kończyć tej notki złymi wieściami, opowiem Wam jeszcze o mojej Córeczce, która w tym roku również przeżyła kilka ważnych chwil. Wspomniany już pierwszy lot samolotem i kąpiel w oceanie, potem ciągłe odkrywanie świata, a na koniec pójście do żłobka. To ostatnie wydarzenie przeżyłam chyba bardziej niż ona, ale podobno wszystkie matki tak mają. Przez ten rok moja Córeczka przemieniła się z gaworzącego bobasa w rozgadaną i pełną energii dziewczynkę, która ma swoje zdanie, swój gust i od jakiegoś czasu doprowadza mnie tym do szału. Równie często mnie rozczula swoimi przemyśleniami – tak, moja dwulatka ma czasem takie teksty, że sama nie wiem co jej na nie odpowiedzieć. A to się dopiero zaczyna!
A w ramach kolejnych postanowień na 2015 rok, chciałabym trochę uatrakcyjnić życie mojego bloga. Zobaczymy, co z tego wyjdzie. Ale jeśli się uda, to oczekujcie w tym roku niespodzianek. Już dziś dodałam nowy widżet, który odsyła Was do postów o podobnej tematyce. Mała rzecz, a przydatna. Wkrótce kolejne zmiany.
No to tak, głód słońca i podróży został zaspokojony, osobiste pasje rozwijam na łamach bloga, ale okazuje się, że moje życie zawodowe też dostało niezłego kopa na rozpęd. Nowa praca, zmiana niektórych obowiązków i lekka modyfikacja codzienności – tym żyłam przez całą wiosnę i lato. Żeby tego było mało, mój mąż również nieźle namieszał w swoim życiu zawodowym. Oboje stanęliśmy przed wyzwaniem odnalezienia się w nowym zespole, w nowych obowiązkach. Nie było łatwo, ponieważ oboje przechodziliśmy przez to samo mniej więcej w tym samym czasie, więc znacznie zdestabilizowało to nasz rodzinny spokój. Patrząc z perspektywy czasu, było warto. Chociaż do spokoju jeszcze jest nam daleko, to pierwszy krok za nami, a mówią, że to ten najtrudniejszy.
I właściwie na tym mogłyby się skończyć rewelacje zeszłego roku. Aż do grudnia mogłoby się nie wydarzyć absolutnie nic godnego uwagi. Niestety się nie udało. Bo nie może być tak do końca fajnie we wszystkim. Toż to by mi się w tyłku przewróciło. Niezła praca, cudne życie rodzinne, rozwijanie hobby, czas na podróże – to chyba za dużo szczęścia jak na jedną osobę. Los postanowił ze mnie zadrwić i postawić mnie do pionu. Kłopoty pojawiły się tam, gdzie się tego najmniej spodziewałam. Praktycznie całą jesień walczyłam ze zdrowiem, limit wizyt w szpitalu i operacji wyczerpałam na kolejne 30 lat. Nie chcę już nawet słyszeć o kardiologach, endokrynologach i innych logach!
I już wydawało się, że wyszłam na prostą, a tutaj dopadło moich bliskich, a właściwie najbliższych. No nic, i z tym musimy się zmierzyć, ale wierzę, że się uda wygrać.
Żeby nie kończyć tej notki złymi wieściami, opowiem Wam jeszcze o mojej Córeczce, która w tym roku również przeżyła kilka ważnych chwil. Wspomniany już pierwszy lot samolotem i kąpiel w oceanie, potem ciągłe odkrywanie świata, a na koniec pójście do żłobka. To ostatnie wydarzenie przeżyłam chyba bardziej niż ona, ale podobno wszystkie matki tak mają. Przez ten rok moja Córeczka przemieniła się z gaworzącego bobasa w rozgadaną i pełną energii dziewczynkę, która ma swoje zdanie, swój gust i od jakiegoś czasu doprowadza mnie tym do szału. Równie często mnie rozczula swoimi przemyśleniami – tak, moja dwulatka ma czasem takie teksty, że sama nie wiem co jej na nie odpowiedzieć. A to się dopiero zaczyna!
W tym miejscu chciałabym Wam życzyć Szczęśliwego Nowego 2015 Roku! Żeby wszystko, co złe, zostało w 2014, który już minął! Żebyście zrealizowali w tym roku swoje marzenia i plany, żeby wydarzenia najbliższego roku były dla Was inspiracją na przyszłość! I tradycyjnie już dużo zdrowia!
A teraz wspomniany już wcześniej przepis na zupkę, która według mnie jest idealna na obiad po imprezie. Jest sycąca i może z powodzeniem zastąpić drugie danie. Nie oszukujmy się, po hucznej zabawie, gdy mamy ciężką głowę, jedzenie nie wchodzi tak, jakbyśmy chcieli. Mimo wszystko warto zjeść coś sycącego, po czym nabierzemy choć trochę energii, ale nie przeciążymy organizmu. Ta zupa to skarbnica witamin, mikroelementów i przeciwutleniaczy. A właśnie tego nam trzeba, żeby szybko się zregenerować. Dziś już nie zdążycie jej ugotować, ale przecież przed nami niejedna karnawałowa zabawa, więc pomyślcie wtedy o tej notce. Zupa jest prosta i szybka do przyrządzenia. Poza tym składniki na nią są dostępne cały rok. To między innymi marchewka, pomidory lub przecier pomidorowy, cebula i seler naciowy – warzywa idealne na każdą porę, jednak w zimie jakoś bardziej je doceniam. Może dlatego, że teraz nie ma zbyt dużego wyboru innych warzyw, a może przez to, że połączenie tych smaków jest po prostu przepyszne. Przepis na tą zupę podsunęła mi inna blogująca mama, która rozwija swoje talenty w innych dziedzinach. Dziękuję za pomysł!
Na koniec drobna uwaga dotycząca pomidorów – w każdej postaci są dobre, ale o różnej porze roku wybieramy w innej formie. Teraz, w zimie najlepiej użyć domowego albo kupnego przecieru. Jeśli macie domowy, to idealnie. Ale ten z kartonika też może być dobry. Wybierajcie takie, które poza pomidorami nie mają żadnych dodatkowych składników. Można się zdziwić co producenci dodają do pomidorów. Ja czasem kupuję takie z dodatkiem soli, bo w niektórych sklepach po prostu innych nie ma. Wtedy rezygnuję z dosalania potrawy, ponieważ taki przecier potrafi być już wystarczająco słony. Unikam pomidorów z puszki, ponieważ ich sok, dość kwaśny reaguje z opakowaniem i mamy kilka niechcianych składników w potrawie.
Krem na zimową chandrę
Lista zakupów
- 1 marchewka
- 1 spora cebula
- 4-5 łodyg selera naciowego
- olej do smażenia
- 250 ml przecieru pomidorowego lub 5-6 świeżych pomidorów
- 2 ząbki czosnku
- 1,5 l bulionu warzywnego
- sól, pieprz, majeranek do smaku
- opcjonalnie – kilka łyżek śmietany
- do podania – kluseczki z Fety lub drobny makaron
Marchewkę i selera naciowego pokroić w kostkę, podsmażyć w garnku. Dodać cebulę pokrojoną również w kostkę. Dorzucić dość drobno posiekany czosnek. Wszystko smażyć kilka minut, nie dopuścić do przypalenia cebuli i czosnku. Wlać bulion (może być z kostki, możecie też wykorzystać wczorajszy rosół). Jeśli używacie przecieru pomidorowego (domowego lub kupnego) to dodać do wywaru. Jeżeli świeżych pomidorów, to należy je wcześniej sparzyć i obrać ze skóry, pokroić na mniejsze kawałki i dodać do całości. Wszystko gotować około 40-45 minut. Po ugotowaniu zblendować. Można dodać śmietany, ale ja już pomijam ten składnik. Gotowa zupa jest gęsta i najlepiej smakuje z makaronem lub z kluseczkami z Fetą – takie jak w tym przepisie.
Zdrowia i radości! :)
OdpowiedzUsuńPola