Tak to jest, że gdy o 10 rano człowiek wymyśla sobie spontaniczny wyjazd do Zakopanego, to wycieczka kończy się gdzieś indziej. Powód? Jak zawsze korki na Zakopiance. No cóż, plan był dobry, ale realizacja nie do końca. Po godzinnym staniu w dłuuuugim sznureczku i po komunikacie ZIKiT, że tak jest do samego Zakopca, postanowiliśmy zjechać w Rabce z tej przeklętej drogi. I nie dość, że zmieniliśmy kierunek podróży, to jeszcze cofnęliśmy się w czasie. I to o dobre 20 lat, albo i więcej. Tęskniłam ostatnio za latami 90tymi? To się w nich znalazłam. Dosłownie. O czym mowa? O Rabkolandzie.
Malutki lunapark z karuzelami z czasów mojego dzieciństwa. Do tego kilka kolejek (nie mylić z rollercoasterem) i staromodne samochodziki. Kilka przedstawień w ciągu dnia, w tym pokaz iluzjonisty. Super zabawa dla dzieci w wieku mojego Gagatka. Dla starszych nuda. Dla rodziców i innych dorosłych nuda. Po prostu mam wrażenie, że te wszystkie maszyny są sprowadzone z niemieckich i holenderskich złomowisk. I chyba się nie mylę, bo dawno dawno temu byłam w bardzo podobnym lunaparku niedaleko Rotterdamu.
Muzyka w stylu coco jambo i scootera to zdecydowanie najsłabszy punkt tego miejsca. Każda karuzela wyje i buczy inną piosenkę. Żadna z nich nie jest zjadliwa osobno, a razem przyprawiają o ból głowy.
Na koniec gastronomia. Radzę zabrać ze sobą własny prowiant i kawę w termosie. Ceny jedzenia są bardzo wysokie jak na jakość. Frytki niesmaczne, hot dogi sztuczne, a kawa tak słodka (mimo, że niby bez cukru), że trzeba po niej wypić pół butelki wody, żeby móc funkcjonować.
Podsumowując, jeśli akurat jesteście w okolicy i macie ze sobą znudzonego trzylatka, to wstąpcie na chwilę. Karuzele retro i ogromne koło młyńskie są naprawdę klimatyczne i takie bajkowe. Dzieciaki będą miały też radochę podczas różnych pokazów. Tylko nie jedzcie nic w środku. Lepiej będzie jeśli zapakujecie ze sobą drożdżówki, najlepiej własnoręcznie upieczone. Myślicie, że potrzebujecie sporo czasu i umiejętności do tego? Udowodnię Wam, że to nieprawda. W tej notce pokażę Wam przepis, który jest bardzo prosty i szybki. A jeśli używacie miksera albo robota planetarnego, to można powiedzieć, że ciasto kręci się samo. Poważnie!
Dość często w przypadku ciasta drożdżowego mam problem z nawijaniem się ciasta na hak robota. Muszę wtedy pilnować, żeby ciasto się nie wkręciło w maszynę. Tym razem nic takiego się nie dzieje. Ciasto ma tak delikatną konsystencję, że można włączyć robot i co kilka minut dodawać jedynie porcjami masło. Po kwadransie ciasto jest gotowe. A smak naprawdę wspaniały! Ten przepis to naprawdę mocna konkurencja dla najlepszych drożdżówek mojej mamy. Znalazłam go na Kwestii Smaku i oczywiście przerobiłam po swojemu. Do oryginału dołożyłam owoce, a połowę porcji upiekłam w formie muffinek. Drożdżówki są doskonałe do kawy, herbaty oraz na wycieczki. Tym razem nie posypywałam ich ani kruszonką, ani tym bardziej nie polewałam lukrem, ponieważ miały być przeznaczone na wynos. Sprawdziły się doskonale.
Drożdżówki
najlepsze na wynos
Lista zakupów
- 3 żółtka (w temperaturze pokojowej)
- 100 g masła
- 40 g świeżych drożdży
- 3 łyżki cukru
- 250 ml ciepłego mleka
- 350 g mąki pszennej
- ½ łyżeczki soli
- 500 g gęstego twarogu z wiaderka (polecam Piątnicę)
- 5 łyżek cukru
- 500 g świeżych malin
- 250 g borówek (tudzież jagód)
- 1 białko do posmarowania wierzchu drożdżówek
- 2 łyżki masła do posmarowania blaszki na muffinki
W międzyczasie rozpuścić masło i lekko ostudzić. przesiać mąkę do większej miski, dodać sól, resztę cukru i wymieszać. Wlać spieniony rozczyn z drożdży i wymieszać drewnianą łyżką lub zmiksować mieszadłem miksera. Dodawać stopniowo żółtka cały czas mieszając lub miksując aż ciasto będzie już gładkie i bez grudek. Wyrabiać je jeszcze przez około 3-5 minut (ręką lub hakiem miksera do ciasta drożdżowego).
Następnie stopniowo dodawać wystudzone masło cały czas miksując lub zagniatając ciasto. Wyrabiać przez około 10 minut, do czasu aż ciasto będzie gładkie i elastyczne i nie będzie się kleiło do rąk. Ciasto włożyć do miski, lekko oprószyć mąką, przykryć ściereczką i odstawić w ciepłe miejsce do wyrośnięcia na około 1 godzinę.
Twaróg wymieszać razem z cukrem. Jeśli uważacie, że jest mało słodkie, to możecie dosłodzić więcej.
Owoce umyć i odsączyć z wody.
Ciasto podzielić na pół. Jedną część wyłożyć na stolnicę podsypaną mąką. Rozwałkować na prostokąt o boku około 30-35 cm. Na środek nałożyć połowę twarogu i posypać połową malin. Brzegi ciasta zwinąć na nadzienie w taki sposób, żeby utworzył się długi i wąski prostokąt. W miejscu łączenia można lekko skleić ciasto. Pokroić na drożdżówki szerokości kilku cm.
Blaszkę o wymiarach 23 x 27 cm wyłożyć papierem do pieczenia. Każdą drożdżówkę ułożyć w formie łączeniem do dołu. Powinny utworzyć 2 rzędy po 7-8 sztuk. Nie przejmujcie się, jeśli bułeczki będą się stykać bokami. Po upieczeniu możecie je pokroić wzdłuż posklejanych brzegów. Możecie też piec je na blaszce z wyposażenia piekarnika, zachowując odstępy. Nie ma to znaczenia. Przed włożeniem do piekarnika posmarować rozbełtanym białkiem i odstawić na 20-30 minut w ciepłe miejsce. W międzyczasie rozgrzać piekarnik do 150°C. Drożdżówki piec w takiej temperaturze przez 5 minut, a następnie 20 minut w 180°C do czasu, aż się zrumienią.
W czasie, gdy bułeczki się pieką przygotować drugą porcję. Blaszkę do pieczenia muffinów posmarować masłem, najlepiej rozpuszczonym.
Ciasto podzielić na 8-9 kulek. Każdą porcję rozwałkować na dość płaski placek. Na środek położyć łyżkę twarożku oraz po łyżce malin i borówek. Skleić brzegi tak, żeby powstała kulka. Każdą bułeczkę włożyć do foremki łączeniem do dołu. Wierzch posmarować rozbełtanym białkiem i dalej postępować podobnie jak w przypadku poprzednich drożdżówek.
Pamiętam, jak do miasta przyjeżdżały takie wesołe miasteczka - wtedy to było coś! :)
OdpowiedzUsuńA drożdżówką bym się poczęstowała :)
Ja wydałam całą kasę z komunii na takie wesołe miasteczko :D
Usuń