piątek, 8 lipca 2016

7 grzechów głównych, czyli dlaczego warto odwiedzić Wyspy Kanaryjskie




Wakacje stały się faktem. Dzieciaki mają kolejny rok szkolny za sobą, rodzice już kombinują jak się spakować, żeby nie trzeba było wynajmować tragarza. A mi póki co pozostało pooglądać zdjęcia z wakacji i powspominać. A jest co.

Tegoroczny urlop był wyczekany, wymarzony i tak na zimno mogę stwierdzić, że okazał się jednym z najlepszych. Znowu pojechałam na moje ukochane Wyspy Kanaryjskie i znowu na miejscu zrobiłam ponad 1000 km, a Mąż cyknął - uwaga - ponad 3000 zdjęć. Jeśli podobnie jak ja, nie lubicie za dużo plażować, nie możecie usiedzieć na tyłku i ciągle szukacie jakiś nowych, pięknych miejsc, to jesteście we właściwym miejscu. Dzisiaj garść rad i ciekawostek, które wiążą się z każdą z Wysp, a które mnie osobiście niejednokrotnie zaskoczyły. 
 

Po pierwsze – POGODA. Przed moją pierwszą podróżą bardzo wielu znajomych odradzało mi wakacje na wyspach w sierpniu, bo przecież tam jest strasznie gorąco i sucho. Gdy leciałam w lutym ludzie kręcili nosem, że na pewno woda w oceanie jest zimna. Kilka osób spytało mnie czy nie przeszkadza mi, że tam ciągle wieje. No cóż, mieszkam na górce, więc wiatr to akurat mam przez 300 dni w roku. Kwestia przyzwyczajenia. A jeśli chodzi o temperaturę czy wody, czy powietrza, to rozwiewam Wasze wszystkie wątpliwości. Pogoda na Wyspach Kanaryjskich jest przez cały rok mniej więcej taka sama. W lecie oczywiście mocniej słońce smaży i dni są dłuższe, a noce cieplejsze. Ale zimą nie jest dużo chłodniej. Podobnie z wodą, która zawsze ma powyżej 20 stopni, ale raczej nigdy nie przekracza 25. Dość rześka. Dlatego właśnie na wyspach sezon trwa cały rok. Pytanie – kiedy pojechać? Kiedy macie czas. Zawsze będzie ciepło, słonecznie i doskonale. Jesienią i zimą zdarzają się ulewy i jest więcej pochmurnych dni, wiosną i latem trochę mocniej wieje. Wasz wybór. Ja byłam o każdej porze roku i za każdym razem pogoda była lepsza niż w Polsce.

 
Po drugie – lokalna kuchnia. Warto wyjechać z tych wszystkich kurortów i udać się do małych mieścinek, w których podawane są najlepsze ryby z pysznymi ziemniaczkami, najpyszniejsze krewetki z bagietką i jedyne w swoim rodzaju mięsa – koźlina, jagnięcina. Jeśli jesteście w stanie przełknąć takie mięso to szukajcie w menu roasted baby goat. Jeśli pozostajecie przy klasycznychsmakach, to uwierzcie mi, nawet schab wieprzowy smakuje tam inaczej niż u nas. Kuchnia kanaryjska jest bardzo prosta. Jeśli chcecie zjeść rybę, to najpewniej będzie podana z czosnkiem i cytryną. Mięsa są najczęściej grillowane, posypane lekko ziołami i podawane z ziemniaczkami gotowanymi w soli z sosem mojo. Pewnie już na moim blogu natknęliście się na tą przyprawę. Jest naprawdę bardzo ciekawa – ni to ostra, ni słona, trochę ziołowa. Najpyszniejsza właśnie z ziemniaczkami czy jako dodatek do ryby. Mój Mąż tak bardzo sobie upodobał ten sos, że dodaje go do wszystkiego – dosłownie. Nawet frytki mógłby jeść z mojo. Ale i tak nic nie przebije najwspanialszych lodów z mączką gofio. Bardzo mocno kremowe, najlepsze śmietankowe i bananowe. Nigdzie nie jadłam takich lodów jak właśnie na Wyspach. Nie będę mówić, że są lepsze niż te z włoskich cukierni. Pewnie nie. Niemniej są po prostu inne niż wszędzie. Warto spróbować.

Kuchnia kanaryjska to też najpyszniejsze kozie sery. Ja wyrobów z koziego mleka nie lubię. Ale tamte sery są fenomenalne. Nie są to twarogi, a raczej twarde, żółte sery, które mają charakterystyczny aromat. Najlepiej smakują z konfiturą z fig albo melonem.

Kuchnia kanaryjska to też wspaniałe owoce. Na pierwszym miejscu kanaryjskie banany (malutkie, lekko cytrynowe w smaku) i cherimoya. Słodka, lekko miodowa, ciut gruszkowa, a tak naprawdę poziomkowa. Najlepsza w sezonie, czyli około stycznia-lutego. Co ciekawe, nadaje się na przetwory – zrobiłam z niej całkiem udany budyń, którym nadziałam potem drożdżówkę. Chcecie przepis?

Warto wspomnieć, że mimo, iż Wyspy stanowią kulinarną całość, to na każdej z nich jednak zjecie inną „specjalność zakładu”. Na Fuercie to zdecydowanie sery i koźlina. Na Lanzarote jadłam najlepszą zupę minestrone w życiu. Ale to chyba przypadek – Lanzarote słynie z bardzo ciekawego białego wina. Teneryfa to wspaniałe ryby, a Gran Canaria to jagnięcina, najlepsza kawa i rum. I migdałowe słodycze. 
 
 
Po trzecie – Niemcy. Są wszędzie. Najwięcej jest niemieckich emerytów. Chyba tylko na Gran Canarii widziałam więcej młodych ludzi niż tych w podeszłym wieku. Ale tylko na Gran Canarii jest więcej homoseksualistów niż hetero. A jeżeli jeszcze jedziecie tam w czasie, gdy odbywa się największa gejowska impreza, to dopiero się naoglądacie cudaków i kolorowych ptaków. Za to na Fuercie i Teneryfie średnia wieku to 60+. Na Fuercie jeszcze większość z nich jest naturystami, więc ostrzegam. Mi tam nie przeszkadzali ani geje, ani golasy, ani to, że wieczorem można pobawić się jedynie na dansingu z lat 80tych. Wręcz specjalnie wybierałam miejsca, gdzie jest ciszej, gdzie nie ma zbyt dużo młodzieży i jest po prostu nudno. Ale nie martwcie się, są tam miejsca, gdzie nocne życie kwitnie. Wystarczy wynająć kwaterę w centrum turystycznej miejscowości i macie wszystko. Kluby nocne, gejowskie, hotele z nocnymi animacjami i masa zgiełku, silikonu i plastiku. Co kto lubi. 
 
 
Po czwarte – drogi. Do najsłynniejszych atrakcji prowadzą autostrady i dobrze utrzymane drogi główne. Pomiędzy nimi ronda. Mam wrażenie, że na Kanarach nie ma ani jednego zwykłego skrzyżowania, wszędzie ronda. Ale są takie miejsca, do których dojedziecie tylko szutrówkami. W inne trzeba udać się pieszo. I czasem naprawdę warto. Szczególnie na Fuercie. Tam to po prostu trzeba wynająć auto terenowe choć na jeden dzień i pojeździć po bezdrożach południa, poszwędać się po bezludnych plażach. Niektórzy ryzykują i wjeżdżają na szutrówki zwykłym samochodem. Też można, ale nie warto. Zdecydowanie większa frajda to zapiąć napęd 4x4 i poświrować, nawet po wydmach.
 

Po piąte – manana. To jest zjawisko, z którym nie wygracie. Kanaryjczycy robią wszystko, jakby mieli Was w głębokim poważaniu. Nigdzie się nie spieszą, nie planują. To nie jest dla nich problem, żeby zamknąć sklep w środku dnia i pójść porozmawiać z sąsiadem. A że chcecie sobie kupić akurat teraz butelkę wody, to nieważne. Przecież możecie zrobić to za chwilę. Albo iść gdzieś indziej. Albo najlepiej przyłączyć się do rozmowy i zapomnieć o wodzie. Eh, gdybym lepiej mówiła po hiszpańsku. Niektórych manana wkurza, inni jej nie rozumieją. Ja to uwielbiam. Chciałabym tak umieć, niczym się nie przejmować, żyć z dnia na dzień. Aż mi się od razu buzia uśmiecha. I wcale się nie dziwię, że lokalesi mają wiecznie dobry humor. 
 

Po szóste – życzliwość. Wyobraźcie sobie scenkę – mama z dzieckiem stoi w kolejce, ma 4 rzeczy w koszyku. Przed nią rodzina z pełniutkim wózkiem zakupów. Co by się stało w Polsce? Nic, zupełnie nic. Jeszcze by ktoś się mógł skrzywić, że dziecko z nudów zaczyna marudzić. Na Wyspach? W sekundę matka z dzieckiem jest pierwsza przy kasie i nie ma tłumaczenia, że ma czas, że poczeka. W towarzystwie miłych uśmiechów i zachwytu nad tymi kilkoma hiszpańskimi słowami, które wyduka, mama z dzieckiem jest obsługiwana poza kolejką tak szybko, że dziecko nie zdąży nawet raz jęknąć. To samo jest wszędzie – na lotnisku, w muzeum, w restauracji. 
 

Po siódme – różnorodność. Wyspy to nie tylko plaże, wulkany i kurorty. Każda z nich ma swój niepowtarzalny klimat. I wbrew pozorom jest tam naprawdę sporo do zwiedzania. I sporo niesamowitych historii do odkrycia. 
 

Jeśli jesteście ciekawi co kryje każda z Wysp, co warto zwiedzić, a jakie atrakcje możecie sobie odpuścić, jakich wrażeń i doznań możecie się spodziewać, to wypatrujcie wkrótce nowego posta z serii. Zacznę od… a jeszcze nie wiem.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Anonimowych proszę o wpisanie w treści komentarza imienia. Będzie łatwiej nawiązać rozmowę.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...