Wakacje stały się faktem. Dzieciaki mają kolejny rok szkolny za sobą, rodzice już kombinują jak się spakować, żeby nie trzeba było wynajmować tragarza. A mi póki co pozostało pooglądać zdjęcia z wakacji i powspominać. A jest co.
Tegoroczny urlop był wyczekany, wymarzony i tak na zimno mogę stwierdzić, że okazał się jednym z najlepszych. Znowu pojechałam na moje ukochane Wyspy Kanaryjskie i znowu na miejscu zrobiłam ponad 1000 km, a Mąż cyknął - uwaga - ponad 3000 zdjęć. Jeśli podobnie jak ja, nie lubicie za dużo plażować, nie możecie usiedzieć na tyłku i ciągle szukacie jakiś nowych, pięknych miejsc, to jesteście we właściwym miejscu. Dzisiaj garść rad i ciekawostek, które wiążą się z każdą z Wysp, a które mnie osobiście niejednokrotnie zaskoczyły.
Tegoroczny urlop był wyczekany, wymarzony i tak na zimno mogę stwierdzić, że okazał się jednym z najlepszych. Znowu pojechałam na moje ukochane Wyspy Kanaryjskie i znowu na miejscu zrobiłam ponad 1000 km, a Mąż cyknął - uwaga - ponad 3000 zdjęć. Jeśli podobnie jak ja, nie lubicie za dużo plażować, nie możecie usiedzieć na tyłku i ciągle szukacie jakiś nowych, pięknych miejsc, to jesteście we właściwym miejscu. Dzisiaj garść rad i ciekawostek, które wiążą się z każdą z Wysp, a które mnie osobiście niejednokrotnie zaskoczyły.
Po pierwsze – POGODA. Przed moją pierwszą podróżą bardzo wielu znajomych odradzało mi wakacje na wyspach w sierpniu, bo przecież tam jest strasznie gorąco i sucho. Gdy leciałam w lutym ludzie kręcili nosem, że na pewno woda w oceanie jest zimna. Kilka osób spytało mnie czy nie przeszkadza mi, że tam ciągle wieje. No cóż, mieszkam na górce, więc wiatr to akurat mam przez 300 dni w roku. Kwestia przyzwyczajenia. A jeśli chodzi o temperaturę czy wody, czy powietrza, to rozwiewam Wasze wszystkie wątpliwości. Pogoda na Wyspach Kanaryjskich jest przez cały rok mniej więcej taka sama. W lecie oczywiście mocniej słońce smaży i dni są dłuższe, a noce cieplejsze. Ale zimą nie jest dużo chłodniej. Podobnie z wodą, która zawsze ma powyżej 20 stopni, ale raczej nigdy nie przekracza 25. Dość rześka. Dlatego właśnie na wyspach sezon trwa cały rok. Pytanie – kiedy pojechać? Kiedy macie czas. Zawsze będzie ciepło, słonecznie i doskonale. Jesienią i zimą zdarzają się ulewy i jest więcej pochmurnych dni, wiosną i latem trochę mocniej wieje. Wasz wybór. Ja byłam o każdej porze roku i za każdym razem pogoda była lepsza niż w Polsce.
Po drugie – lokalna kuchnia. Warto wyjechać z tych wszystkich kurortów i udać się do małych mieścinek, w których podawane są najlepsze ryby z pysznymi ziemniaczkami, najpyszniejsze krewetki z bagietką i jedyne w swoim rodzaju mięsa – koźlina, jagnięcina. Jeśli jesteście w stanie przełknąć takie mięso to szukajcie w menu roasted baby goat. Jeśli pozostajecie przy klasycznychsmakach, to uwierzcie mi, nawet schab wieprzowy smakuje tam inaczej niż u nas. Kuchnia kanaryjska jest bardzo prosta. Jeśli chcecie zjeść rybę, to najpewniej będzie podana z czosnkiem i cytryną. Mięsa są najczęściej grillowane, posypane lekko ziołami i podawane z ziemniaczkami gotowanymi w soli z sosem mojo. Pewnie już na moim blogu natknęliście się na tą przyprawę. Jest naprawdę bardzo ciekawa – ni to ostra, ni słona, trochę ziołowa. Najpyszniejsza właśnie z ziemniaczkami czy jako dodatek do ryby. Mój Mąż tak bardzo sobie upodobał ten sos, że dodaje go do wszystkiego – dosłownie. Nawet frytki mógłby jeść z mojo. Ale i tak nic nie przebije najwspanialszych lodów z mączką gofio. Bardzo mocno kremowe, najlepsze śmietankowe i bananowe. Nigdzie nie jadłam takich lodów jak właśnie na Wyspach. Nie będę mówić, że są lepsze niż te z włoskich cukierni. Pewnie nie. Niemniej są po prostu inne niż wszędzie. Warto spróbować.
Kuchnia kanaryjska to też najpyszniejsze kozie sery. Ja wyrobów z koziego mleka nie lubię. Ale tamte sery są fenomenalne. Nie są to twarogi, a raczej twarde, żółte sery, które mają charakterystyczny aromat. Najlepiej smakują z konfiturą z fig albo melonem.
Kuchnia kanaryjska to też wspaniałe owoce. Na pierwszym miejscu kanaryjskie banany (malutkie, lekko cytrynowe w smaku) i cherimoya. Słodka, lekko miodowa, ciut gruszkowa, a tak naprawdę poziomkowa. Najlepsza w sezonie, czyli około stycznia-lutego. Co ciekawe, nadaje się na przetwory – zrobiłam z niej całkiem udany budyń, którym nadziałam potem drożdżówkę. Chcecie przepis?
Warto wspomnieć, że mimo, iż Wyspy stanowią kulinarną całość, to na każdej z nich jednak zjecie inną „specjalność zakładu”. Na Fuercie to zdecydowanie sery i koźlina. Na Lanzarote jadłam najlepszą zupę minestrone w życiu. Ale to chyba przypadek – Lanzarote słynie z bardzo ciekawego białego wina. Teneryfa to wspaniałe ryby, a Gran Canaria to jagnięcina, najlepsza kawa i rum. I migdałowe słodycze.
Kuchnia kanaryjska to też najpyszniejsze kozie sery. Ja wyrobów z koziego mleka nie lubię. Ale tamte sery są fenomenalne. Nie są to twarogi, a raczej twarde, żółte sery, które mają charakterystyczny aromat. Najlepiej smakują z konfiturą z fig albo melonem.
Kuchnia kanaryjska to też wspaniałe owoce. Na pierwszym miejscu kanaryjskie banany (malutkie, lekko cytrynowe w smaku) i cherimoya. Słodka, lekko miodowa, ciut gruszkowa, a tak naprawdę poziomkowa. Najlepsza w sezonie, czyli około stycznia-lutego. Co ciekawe, nadaje się na przetwory – zrobiłam z niej całkiem udany budyń, którym nadziałam potem drożdżówkę. Chcecie przepis?
Warto wspomnieć, że mimo, iż Wyspy stanowią kulinarną całość, to na każdej z nich jednak zjecie inną „specjalność zakładu”. Na Fuercie to zdecydowanie sery i koźlina. Na Lanzarote jadłam najlepszą zupę minestrone w życiu. Ale to chyba przypadek – Lanzarote słynie z bardzo ciekawego białego wina. Teneryfa to wspaniałe ryby, a Gran Canaria to jagnięcina, najlepsza kawa i rum. I migdałowe słodycze.
Po trzecie – Niemcy. Są wszędzie. Najwięcej jest niemieckich emerytów. Chyba tylko na Gran Canarii widziałam więcej młodych ludzi niż tych w podeszłym wieku. Ale tylko na Gran Canarii jest więcej homoseksualistów niż hetero. A jeżeli jeszcze jedziecie tam w czasie, gdy odbywa się największa gejowska impreza, to dopiero się naoglądacie cudaków i kolorowych ptaków. Za to na Fuercie i Teneryfie średnia wieku to 60+. Na Fuercie jeszcze większość z nich jest naturystami, więc ostrzegam. Mi tam nie przeszkadzali ani geje, ani golasy, ani to, że wieczorem można pobawić się jedynie na dansingu z lat 80tych. Wręcz specjalnie wybierałam miejsca, gdzie jest ciszej, gdzie nie ma zbyt dużo młodzieży i jest po prostu nudno. Ale nie martwcie się, są tam miejsca, gdzie nocne życie kwitnie. Wystarczy wynająć kwaterę w centrum turystycznej miejscowości i macie wszystko. Kluby nocne, gejowskie, hotele z nocnymi animacjami i masa zgiełku, silikonu i plastiku. Co kto lubi.
Po czwarte – drogi. Do najsłynniejszych atrakcji prowadzą autostrady i dobrze utrzymane drogi główne. Pomiędzy nimi ronda. Mam wrażenie, że na Kanarach nie ma ani jednego zwykłego skrzyżowania, wszędzie ronda. Ale są takie miejsca, do których dojedziecie tylko szutrówkami. W inne trzeba udać się pieszo. I czasem naprawdę warto. Szczególnie na Fuercie. Tam to po prostu trzeba wynająć auto terenowe choć na jeden dzień i pojeździć po bezdrożach południa, poszwędać się po bezludnych plażach. Niektórzy ryzykują i wjeżdżają na szutrówki zwykłym samochodem. Też można, ale nie warto. Zdecydowanie większa frajda to zapiąć napęd 4x4 i poświrować, nawet po wydmach.
Po piąte – manana. To jest zjawisko, z którym nie wygracie. Kanaryjczycy robią wszystko, jakby mieli Was w głębokim poważaniu. Nigdzie się nie spieszą, nie planują. To nie jest dla nich problem, żeby zamknąć sklep w środku dnia i pójść porozmawiać z sąsiadem. A że chcecie sobie kupić akurat teraz butelkę wody, to nieważne. Przecież możecie zrobić to za chwilę. Albo iść gdzieś indziej. Albo najlepiej przyłączyć się do rozmowy i zapomnieć o wodzie. Eh, gdybym lepiej mówiła po hiszpańsku. Niektórych manana wkurza, inni jej nie rozumieją. Ja to uwielbiam. Chciałabym tak umieć, niczym się nie przejmować, żyć z dnia na dzień. Aż mi się od razu buzia uśmiecha. I wcale się nie dziwię, że lokalesi mają wiecznie dobry humor.
Po szóste – życzliwość. Wyobraźcie sobie scenkę – mama z dzieckiem stoi w kolejce, ma 4 rzeczy w koszyku. Przed nią rodzina z pełniutkim wózkiem zakupów. Co by się stało w Polsce? Nic, zupełnie nic. Jeszcze by ktoś się mógł skrzywić, że dziecko z nudów zaczyna marudzić. Na Wyspach? W sekundę matka z dzieckiem jest pierwsza przy kasie i nie ma tłumaczenia, że ma czas, że poczeka. W towarzystwie miłych uśmiechów i zachwytu nad tymi kilkoma hiszpańskimi słowami, które wyduka, mama z dzieckiem jest obsługiwana poza kolejką tak szybko, że dziecko nie zdąży nawet raz jęknąć. To samo jest wszędzie – na lotnisku, w muzeum, w restauracji.
Po siódme – różnorodność. Wyspy to nie tylko plaże, wulkany i kurorty. Każda z nich ma swój niepowtarzalny klimat. I wbrew pozorom jest tam naprawdę sporo do zwiedzania. I sporo niesamowitych historii do odkrycia.
Jeśli jesteście ciekawi co kryje każda z Wysp, co warto zwiedzić, a jakie atrakcje możecie sobie odpuścić, jakich wrażeń i doznań możecie się spodziewać, to wypatrujcie wkrótce nowego posta z serii. Zacznę od… a jeszcze nie wiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Anonimowych proszę o wpisanie w treści komentarza imienia. Będzie łatwiej nawiązać rozmowę.