Dzisiaj przeczytałam ciekawy wpis na blogu (klik klik), który zmusił mnie do zastanowienia się nad niektórymi sprawami. Notka jest o rodzicielstwie bliskości i o tym, że za wszelką cenę my, rodzice chcemy, żeby nasze dzieci były grzeczne.
Zanim urodziłam córeczkę, przeczytałam kilka poradników, artykułów na temat dzieci. Raczej skupiłam się na pierwszych miesiącach życia. Potem nie miałam czasu się już doedukować tak starannie, poza tym moja córka nieraz przekraczała schematy podane w tych poradnikach. Wśród masy teorii, rozważań i opinii znalazłam pojęcie rodzicielstwa bliskości. I ta metoda przemawia do mnie od dawna. Na szczęście wokół mnie jest sporo ludzi, którzy nie uważają mnie za matkę wariatkę, bo nie staram się za wszelką cenę uspokoić wrzeszczącego dziecka, bo nie chcę mieć córki od linijki, bo jej nie biję. Owszem, bywają momenty, kiedy człowiek się zagubi, ma dość, albo dziecko przekracza kolejną granicę "niegrzeczności". I dopóki nie znajdziemy na nie sposobu, to będzie nieznośne. Jednak, gdy wątpię w siebie, w nią i w moje metody, to zjawia się ktoś taki jak np. dyrektorka z przedszkola, która utwierdza mnie w przekonaniu, że w gruncie rzeczy robię dobrze. Mamy takie szczęście, że trafiliśmy na przedszkole, w którym panie doceniają odmienność dzieci, nie próbują ich szufladkować, zamiast karać, pracują z dziećmi nad ich zachowaniem. Podobno moja Córeczka w przedszkolu jest dużo grzeczniejsza niż w domu. Znacie to? Żeby nie było tak lukrowo, to zdarza się, że krzyczy, jest bardzo uparta, a przede wszystkim dużo gada. Może to jej charakter, może to moja wina, bo jej pozwalam na wiele, a może wszystko razem.
Niektórzy jednak uważają, że rozpieszczam niesamowicie córkę, bo pozwalam jej np. nie zjeść obiadu! Ale jak to? Dziecko powinno bezmyślnie siąść i jeść, nawet jeśli nie jest głodne. Ja wiem, że jeśli Gagatek grymasi przy posiłku, to może nie jeść, ale nie dostanie nic innego przez kilka godzin. Zgłodnieje i kolację wsunie całą. A nawet poprosi o dokładkę. I wbrew pozorom im częściej pozwalam jej na taką fanaberię, to tym rzadziej się takie sytuacje zdarzają. A że raz na jakiś czas może nie mieć ochoty na to co jej przyrządziłam albo zwyczajnie nie jest głodna, to chyba nie jest bardzo dziwne? Przypomnijcie sobie ile razy Wam się to zdarzyło? To dlaczego dziecko nie ma prawa do własnego zdania? Oczywiście zdanie mojej córki to najczęściej – nie zjem zupy, za to żelki mogę wciągnąć w ilościach dowolnych. I tutaj rodzicielstwo bliskości wcale nie mówi – ok, jedz te żelki, przecież nie mogę Ci zabronić, bo jesteś indywidualną jednostką. Nic z tych rzeczy. Mądry rodzic powie – ok, nie masz ochoty na mięsko, to mogę zrobić Ci omleta (albo cokolwiek innego, co dziecko zaproponowało). Ale wybieraj – albo omlet albo mięsko albo nic. I tutaj w postawionych przez rodzica granicach dziecko może wybrać. Jeśli nie pasuje mu ani przykładowe mięso ani omlet to trudno. Nie dostanie nic. I wyciągnie wnioski. Uwierzcie mi, że zwykle wyciąga odpowiednie.
Inna sprawa to słynne zdanie: „Nie kupię Ci tego”. I wtedy zaczyna się płacz, krzyk, piszczenie i inne rewelacje. I wtedy rodzice, którzy za wszelką cenę chcą mieć grzeczne dzieci siłą próbują spacyfikować dziecko, albo ulegają dla świętego spokoju. Ja różnie reaguję, zależy od mojej wytrzymałości. Po ciężkim dniu w pracy, kiedy jestem głodna, zmęczona i zestresowana, to czasem mi nerwy puszczają. Ale sama dobrze wiem, że nie przynosi to żadnego efektu. Wszyscy wtedy cierpią. Córka, bo ją okrzyczałam, ja, bo zagotowałam i jeszcze mam wyrzuty sumienia i niewinni świadkowie tej sceny, bo muszą słuchać pisków dziecka i darcia matki. No cóż, nie jestem wtedy z siebie dumna, ale gdy widzę taką sytuację to daleka jestem od oceniania. Bo czasem wydaje się nam, że możemy stwierdzić, że ktoś jest beznadziejnym rodzicem po 2minutowej scence w sklepie. Na szczęście rodzicielstwo jest dużo bardziej skomplikowane.
Zanim urodziłam córeczkę, przeczytałam kilka poradników, artykułów na temat dzieci. Raczej skupiłam się na pierwszych miesiącach życia. Potem nie miałam czasu się już doedukować tak starannie, poza tym moja córka nieraz przekraczała schematy podane w tych poradnikach. Wśród masy teorii, rozważań i opinii znalazłam pojęcie rodzicielstwa bliskości. I ta metoda przemawia do mnie od dawna. Na szczęście wokół mnie jest sporo ludzi, którzy nie uważają mnie za matkę wariatkę, bo nie staram się za wszelką cenę uspokoić wrzeszczącego dziecka, bo nie chcę mieć córki od linijki, bo jej nie biję. Owszem, bywają momenty, kiedy człowiek się zagubi, ma dość, albo dziecko przekracza kolejną granicę "niegrzeczności". I dopóki nie znajdziemy na nie sposobu, to będzie nieznośne. Jednak, gdy wątpię w siebie, w nią i w moje metody, to zjawia się ktoś taki jak np. dyrektorka z przedszkola, która utwierdza mnie w przekonaniu, że w gruncie rzeczy robię dobrze. Mamy takie szczęście, że trafiliśmy na przedszkole, w którym panie doceniają odmienność dzieci, nie próbują ich szufladkować, zamiast karać, pracują z dziećmi nad ich zachowaniem. Podobno moja Córeczka w przedszkolu jest dużo grzeczniejsza niż w domu. Znacie to? Żeby nie było tak lukrowo, to zdarza się, że krzyczy, jest bardzo uparta, a przede wszystkim dużo gada. Może to jej charakter, może to moja wina, bo jej pozwalam na wiele, a może wszystko razem.
Niektórzy jednak uważają, że rozpieszczam niesamowicie córkę, bo pozwalam jej np. nie zjeść obiadu! Ale jak to? Dziecko powinno bezmyślnie siąść i jeść, nawet jeśli nie jest głodne. Ja wiem, że jeśli Gagatek grymasi przy posiłku, to może nie jeść, ale nie dostanie nic innego przez kilka godzin. Zgłodnieje i kolację wsunie całą. A nawet poprosi o dokładkę. I wbrew pozorom im częściej pozwalam jej na taką fanaberię, to tym rzadziej się takie sytuacje zdarzają. A że raz na jakiś czas może nie mieć ochoty na to co jej przyrządziłam albo zwyczajnie nie jest głodna, to chyba nie jest bardzo dziwne? Przypomnijcie sobie ile razy Wam się to zdarzyło? To dlaczego dziecko nie ma prawa do własnego zdania? Oczywiście zdanie mojej córki to najczęściej – nie zjem zupy, za to żelki mogę wciągnąć w ilościach dowolnych. I tutaj rodzicielstwo bliskości wcale nie mówi – ok, jedz te żelki, przecież nie mogę Ci zabronić, bo jesteś indywidualną jednostką. Nic z tych rzeczy. Mądry rodzic powie – ok, nie masz ochoty na mięsko, to mogę zrobić Ci omleta (albo cokolwiek innego, co dziecko zaproponowało). Ale wybieraj – albo omlet albo mięsko albo nic. I tutaj w postawionych przez rodzica granicach dziecko może wybrać. Jeśli nie pasuje mu ani przykładowe mięso ani omlet to trudno. Nie dostanie nic. I wyciągnie wnioski. Uwierzcie mi, że zwykle wyciąga odpowiednie.
Inna sprawa to słynne zdanie: „Nie kupię Ci tego”. I wtedy zaczyna się płacz, krzyk, piszczenie i inne rewelacje. I wtedy rodzice, którzy za wszelką cenę chcą mieć grzeczne dzieci siłą próbują spacyfikować dziecko, albo ulegają dla świętego spokoju. Ja różnie reaguję, zależy od mojej wytrzymałości. Po ciężkim dniu w pracy, kiedy jestem głodna, zmęczona i zestresowana, to czasem mi nerwy puszczają. Ale sama dobrze wiem, że nie przynosi to żadnego efektu. Wszyscy wtedy cierpią. Córka, bo ją okrzyczałam, ja, bo zagotowałam i jeszcze mam wyrzuty sumienia i niewinni świadkowie tej sceny, bo muszą słuchać pisków dziecka i darcia matki. No cóż, nie jestem wtedy z siebie dumna, ale gdy widzę taką sytuację to daleka jestem od oceniania. Bo czasem wydaje się nam, że możemy stwierdzić, że ktoś jest beznadziejnym rodzicem po 2minutowej scence w sklepie. Na szczęście rodzicielstwo jest dużo bardziej skomplikowane.
I tu dochodzimy do sedna moich rozważań. Ostatnio obserwuję jak moja cudowna trzylatka zmienia się w dożartą czterolatkę. Apogeum tych zmian nastąpiło podczas naszych niedawnych wakacji. Dziś chciałam się z Wami podzielić moimi spostrzeżeniami na temat dzieci „niegrzecznych” i reakcji różnych ludzi na ich zachowanie. Tak, moja córka ostatnio zalicza się do tych niesfornych, pyskatych, krzyczących i tupiących dzieci, które na każdym kroku manifestują swoją indywidualność. Często zastanawiam się gdzie popełniam błędy, jaką taktykę powinnam przyjąć, żeby to moje dziecko choć trochę zgrzeczniało. I wiecie co? Oczywiście poza sytuacjami, w których ewidentnie nerwy mi puszczają i zachowuję się książkowo źle (krzyczę zamiast tłumaczyć, karzę zamiast tłumaczyć lub odpuszczam zamiast tłumaczyć) to dochodzę do wniosku, że problem nie jest w mojej córce, nie w jego zachowaniu, a w tym jak postrzegamy pojęcie „grzecznego” dziecka. Bo dzieci powinny nas słuchać bez zająknięcia, powinny jeść na komendę, zasypiać na zawołanie, nie odzywać się niepytane, a gdy mają inne zdanie niż nasze, to lepiej, żeby go zachowały dla siebie. Dla wszystkich ludzi, nawet dla obcych, powinny być miłe, recytować wierszyki, bawić się najlepiej cały dzień książeczkami, a gdy się nudzą lub są zmęczone powinny najlepiej zejść nam z oczu. Tak wiem, przerysowałam to trochę, ale niektórzy mają właśnie takie (może nie wszystkie naraz, ale jednak) wymagania wobec dzieci. A mnie się to kojarzy nie z wychowaniem, a tresowaniem małpki, która jest fajna, słodka i pocieszna, ale jednak nadal niezbyt mądra. Nie wchodzę w to. Wolę wychować kogoś, kto przekonany o własnej wartości, pójdzie w świat i osiągnie coś dla siebie, a nie będzie stale się oglądać na innych. Wolę, żeby moja córka podejmowała decyzje, które są dobre dla niej, a nie w obawie przed tym, co ludzie powiedzą. Wybaczcie, może się tutaj narażę niektórym, ale takie jest moje zdanie. I nie zrozumcie mnie źle. Jestem daleka od bezstresowego wychowania, ale strasznie mnie irytują ludzie, którzy wychowanie żelazną ręką uważają za jedyną słuszną metodę. A wszystko inne to wychowanie bez zasad, tzw. bezstresowe. A to tak naprawdę żadna metoda, a raczej usprawiedliwienie dla lenistwa i niechciejstwa niektórych rodziców. Stres musi towarzyszyć rozwojowi dziecka, ale niech to będzie stres konstruktywny, mobilizujący do działania, a nie wbijający w ziemię, paraliżujący strach przed karą. Bo wychowanie dzieci oparte na samych zakazach, nakazach, karach i wymaganiach to właśnie hodowanie takiej małej małpki, która spełnia wszystkie nasze wymagania, ale zupełnie się w tym nie odnajduje.
Ale dość teorii, przejdźmy do praktyki. Idziemy na spacer nad morze. Piękna promenada, cudna pogoda, uśmiechnięci ludzie… i my. Ja i mój mąż czerwoni ze złości, a między nami wrzeszcząca Córeczka. Bo ona chce kwiatuszka, bo ona nie chce iść, bo chce iść, bo chce loda, bo na plac zabaw, bo jest zmęczona, bo mnie już nie kocha. Pierwsza reakcja? Złość i rozkaz – chodź już, nie płacz! O co Ci, dziecko, chodzi? Czemu nie możesz choć raz być grzeczna? Znacie to? A za taki stan rzeczy odpowiada tylko i wyłącznie zmęczenie. I to nie jest wina dziecka, że nie potrafi inaczej tego wyrazić niż płaczem. Wtedy zamiast irytować się jeszcze bardziej, wystarczy pozwolić dziecku się wypłakać, a nie uciszać na siłę, bo ludzie patrzą, dać mu możliwość powiedzenia nam o co mu tak naprawdę chodzi. Zdarza się, że popłynę w pretensjach do córki, że zrobię dokładnie odwrotnie, niż powinnam. Jednak zawsze przynosi to odwrotny efekt. Córka płacze jeszcze bardziej albo ucisza się, ale nie dlatego, że rozumie. Po prostu się na mnie obraża albo co gorsza boi się moich krzyków. Mi irytacja wylewa się uszami. I jaki jest tego rezultat? Obie jesteśmy złe, a ja jeszcze mam wyrzuty sumienia, że na nią nakrzyczałam albo postawiłam ją do kąta. W takich sytuacjach jednak, zamiast rozpamiętywać swoją porażką wychowawczą lub pomstować jakie się ma niegrzeczne dziecko, trzeba zwyczajnie wziąć je na kolana, przytulić, przeprosić (jeśli się nakrzyczało albo dało klapa) i WYTŁUMACZYĆ co zrobiło źle, dać mu jasny sygnał, że jego zachowanie sprawiło przykrość mamie czy komuś innemu. Jestem pewna, że taki argument przekona każdego niesfornego malucha. Bo dzieci z reguły są dobre, nie chcą nikomu robić na złość i mieć z tego satysfakcję.
Można mnożyć mnóstwo przykładów. Pójście do spania, jedzenie, zachowanie w sklepie. Jednak w tych wszystkich sytuacjach najważniejsze jest zrozumieć dziecko, pozwolić mu na wyrażenie swoich emocji, a potem wytłumaczyć i skorygować jego niewłaściwe zachowanie. Wiadomo, są sytuacje, gdy trzeba działać szybko. Gdy dziecku coś grozi, gdy robi krzywdę innym. Jednak nie można tego zostawić bez rozmowy. Pamiętam, gdy w naszym domu pojawił się kot. Córeczka trochę z zazdrości, trochę z dziecięcej głupoty robiła mu na złość, szarpała go, zdarzyło jej się go nawet uderzyć. Uwierzcie mi, byłam przerażona, bo oczami wyobraźni zobaczyłam, że wyrasta na człowieka, który bez skrupułów znęca się nad bezbronnymi zwierzętami. Wtedy po dniach bezskutecznego karania ją za wszystkie przewinienia względem kota, zdobyłam się na rozmowę. Bardzo poważną i nieprzyjemną rozmowę. Powiedziałam Córce, że ludzie, którzy dręczą koty i inne zwierzątka, trafiają do takich specjalnych ośrodków, gdzie obcy ludzie się nimi zajmują i uczą jak powinni się zachowywać. Spytałam czy chciałaby zamieszkać w takim miejscu bez mamy. I czy chciałaby, żeby ktoś ją tak traktował jak ona tego nieszczęsnego kota. Opisałam to dość obrazowo i trafiło. Córka uświadomiła sobie dlaczego nie wolno bić zwierząt. Zrozumiała, że one mają uczucia, że je to boli. Gdybym stosowała metody „zimnego chowu” to bym zabroniła, a ona nadal nie wiedziałaby dlaczego tak nie wolno. Owszem, nadal zdarza się jej zrobić kotu krzywdę, zwykle zupełnie przez przypadek, ale wtedy zawsze biegnie za nim i go przeprasza. Po prostu rozumie już, że robi źle.
Dlatego według mnie najważniejsze w korygowaniu złego postępowania dzieci jest uświadomienie im sensu tego, co robią, konsekwencji ich działania oraz pokazanie im, że ich postępowanie sprawia przykrość innym. Ok, wiem, czasem jest trudno zapanować nad sobą, ale ta metoda naprawdę działa. Zawsze kiedy uda mi się opanować i spokojnie dojść do sedna złego zachowania, to okazuje się, że córka nagle załapuje. A poza tym nie można też przeginać w tej grzeczności dzieci. One muszą skakać, biegać, czasem krzyczeć, mówić rzeczy, które są nieodpowiednie i popełniać błędy. W końcu są dziećmi. I w tej całej sytuacji naprawdę nie warto przejmować się kwaśnymi minami przypadkowych świadków naszych zmagań. Oni nie znają Waszych dzieci, krzywią się, ponieważ Wasze dziecko im po prostu przeszkadza. Chcą, żebyście poradzili sobie z niesfornym dzieciakiem tu i teraz, nieważne jakimi metodami. Nie obchodzi ich, czy dziecko zrozumie, czy się czegoś nauczy. Mają gdzieś, że jest zmęczone, smutne, ważne, żeby nie krzyczało, nie hałasowało tu, w tej chwili. W domu dzieciaki mogą Was roznieść i wejść Wam na głowę. Ale czy w tej sytuacji Was też powinni obchodzić ci przypadkowi ludzie? Oni przecież Wam nawet nie pomogą w Waszych zmaganiach. Ocenią jedynie, powiedzą coś w stylu – takie ładne, a takie niegrzeczne!
Ale na szczęście są jeszcze ludzie, którzy bardzo pozytywnie mnie nakręcają. Sytuacja w samolocie. Gagatka dostała lizaka. Poprosiłam ją, żeby nie gryzła go. Raz, drugi, trzeci. Nic. No to zabrałam jej tego lizaka tłumacząc, że dostanie go, jak się uspokoi (w międzyczasie Córeczka dostała szału). Sytuacja pogarsza się z chwili na chwilę. Gagatka krzyczy, piszczy, w końcu nie chodzi już o lizaka tylko o wszystko. Na to Pani z rzędu za mną łapie jakąś bajkę i podaje mojej córce. Zaczyna jej opowiadać jakąś ciekawą historię. Ja dziękuję zawstydzona, bełkotam coś, że jest strasznie niegrzeczna. Na to Pani mówi, że to nieprawda, że jest super dziewczynką, ale teraz się jej nudzi i dlatego trochę marudzi. A moja córka odmieniona o 180 stopni. Siedzi grzecznie, przegląda bajeczkę, opowiada mi o niej. A mi wstyd. Nie za córkę, która wpadła w szał. Za siebie, że obcej osobie poskarżyłam się na jej zachowanie zamiast zająć czymś znudzone dziecko. Że jedyne co wymyśliłam, to zabranie lizaka. Niemniej ta sytuacja pokazała mi, że czasem złe zachowanie naszych dzieci to tylko i wyłącznie nasza wina. Oczekujemy od nich bycia nieskazitelnymi wtedy, gdy sami powinniśmy się wstydzić za nasze zachowanie. Bo nam wszystko wolno. Możemy być zmęczeni, źli, smutni. Naszym dzieciom wolno być grzecznym. Niesprawiedliwe, co?
Jeszcze gorzej jest wtedy, gdy tej grzeczności oczekujemy od malutkich dzieci, niemowląt, które już w ogóle nie rozumieją o co nam chodzi. Chcą być tylko blisko nas, czuć się bezpiecznie. I w takich sytuacjach zdarzają się jeszcze zwolennicy tzw. „wypłakania się” albo tacy, którzy boją się dziecko do czegokolwiek „przyzwyczai”. Gdy słyszę takie zdania, to mam ochotę wyszarpać za ucho takiego mądrego dorosłego, który zostawiłby dziecko w łóżeczku, aż się samo uspokoi, albo z kwaśną miną stwierdza, że najgorsze co można robić to nosić i przytulać dziecko, bo się przyzwyczai. Dla mnie takie rady brzmią kuriozalnie, a niekiedy wręcz strasznie. Bo wyobraźcie sobie sytuację, że przychodzicie z pracy smutni albo źli na kogoś. Tak bardzo, że macie ochotę kląć albo płakać. Ale wiecie, że w domu czeka ktoś, komu się wygadacie, wypłaczecie. I wtedy mąż mówi – idź do pokoju, wypłacz się w poduszkę, przejdzie Ci samo. Ja Cię nie przytulę, bo się przyzwyczaisz. I jak się wtedy czujecie? Chyba trochę słabo. Dlatego ja nigdy nie zamierzałam córce fundować takich wrażeń, bo wiem, że jest zbyt mała, żeby radzić sobie samodzielnie z niektórymi uczuciami czy emocjami. I niech mówią, że rozpieszczam, że przyzwyczajam. Ale z tego co pamiętam, moja mama nie szczędziła mi w dzieciństwie przytulanek i czasu. Poza tym, gdy jako nastolatka coś przeskrobałam, to najgorszą karą była dla mnie świadomość, że sprawiłam jej przykrość. Pamiętam kilka sytuacji, gdy mama nie musiała na mnie krzyczeć, dawać kar. Wystarczył sam jej wyraz twarzy. Wtedy wiedziałam, że przegięłam. A wiedziałam to dlatego, że w dzieciństwie mama ze mną dużo rozmawiała, tłumaczyła mi. Dziś wiem, że to strasznie trudne i nużące zajęcie, czasem wręcz irytujące. Ale na dłuższą metę przynosi efekt, bo dziecko wie dlaczego ma się zachowywać w określony sposób, a nie robi coś z obawy przed karą albo złym spojrzeniem innych ludzi.
Można jeszcze sporo mówić na ten temat. Ostatnio moja Córeczka testuje moje metody i przekonania. Naprawdę czasem w tej całej miłości do niej aż mnie skręca ze złości, gdy proszę, mówię, tłumaczę, a ona nadal robi swoje. Jednak karanie bez tłumaczenia, zostawianie dzieci samych z ich emocjami albo co gorsza bicie to żadne metody. To wynik naszej bezsilności, niezbyt dobry sposób na odreagowanie albo wyżycie się na własnym dziecku. I naprawdę niczego nie uczy. No może tego, że z dorosłymi się nie dyskutuje, że są troszkę straszni i niezrozumiali.
Pewnie część z Was uśmiechnie się pod nosem i powie, żebym poczekała, aż Córka będzie mieć 5, 10 czy 15 lat. Myślę, że jeśli wcześniej któryś z jej pomysłów nie wpędzi mnie do grobu, to doczekam się i tego cudownego czasu dorastania. Mam też nadzieję, że nie zacznę wychowywać jej w myśl zasady – Dzieci i ryby głosu nie mają. Bo dzieci mają dużo do powiedzenia, a my jako rodzice musimy tego wysłuchać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Anonimowych proszę o wpisanie w treści komentarza imienia. Będzie łatwiej nawiązać rozmowę.