Uwielbiam popołudniową kawę. Z mlekiem, najlepiej spienionym, pitą na tarasie, nieśpiesznie, łyczek po łyczku. Lubię też tą poranną w weekend, kiedy w towarzystwie pysznego śniadania pomaga mi otworzyć oczy. W pracy ta pierwsza kawa też jest najprzyjemniejsza, kiedy po dwóch, trzech łykach zaczynam wkręcać się w wir obowiązków, a dzięki temu aromatycznemu napojowi dzień staje się przyjemniejszy.
Właściwie to ja lubię kawę o każdej porze. Czasem ją piję, bo muszę dostać kopa energetycznego, ale w zdecydowanej większości przypadków popijam ją z czystej przyjemności. Raczej słabą, zawsze w towarzystwie mleka, nigdy nie słodzoną. Taką najbardziej lubię.
Nie chcę się tutaj wymądrzać jaki gatunek jest najlepszy, jak się powinno parzyć kawę, żeby dobrze smakowała. Po prostu tego nie wiem. Kupuję kawę w ziarnach - raz arabikę, czasem wymieszaną z robustą w różnych proporcjach, o różnej mocy – sypię do ekspresu i voilà! Jestem ignorantką? Może, ale w kawie dla mnie nie jest najważniejszy smak. Ja po prostu lubię ten rytuał, a jeśli jeszcze mam miłe towarzystwo, to nawet najpodlejsza lura staje się do przełknięcia.
Jakiś czas temu biegałam po mieście, załatwiając różne sprawy, po drodze wstąpiłam na chwilę do jednej z sieciowych kawiarni. Kultowej dla niektórych. Uwielbianej przez nowoczesnych młodych, zabieganych gadżeciarzy. Zagęszczenie iphonów i raybanów po przekroczeniu progu sięga zenitu. Fajnie, nie przeszkadza mi to. Jednak nie do końca rozumiem tej fascynacji nazwą, miejscem, które jak dla mnie jest na wskroś zwyczajne. Kawiarnia jak miliony innych na świecie. Kawa, którą w niej podają jest całkiem smaczna, może nawet lepsza od kilku innych znanych sieciówek. Podana w wielkich kubiorach, czego także nie rozumiem. Nawet gdy zamówię małą, to dostaję kubek o pojemności 250 ml i piję tą kawę, piję i piję… poza tym chodzę nakręcona przez cały dzień tak, jakby w tej kawie była sama kofeina. Ja nie narzekam, nie. Po prostu muszę się pogodzić z tym, że jak coś pochodzi z kraju zza Wielkiej Wody, to jest wielkie, największe, mocne, najmocniejsze i przez to fajne, najfajniejsze.
Nie chcę się tutaj wymądrzać jaki gatunek jest najlepszy, jak się powinno parzyć kawę, żeby dobrze smakowała. Po prostu tego nie wiem. Kupuję kawę w ziarnach - raz arabikę, czasem wymieszaną z robustą w różnych proporcjach, o różnej mocy – sypię do ekspresu i voilà! Jestem ignorantką? Może, ale w kawie dla mnie nie jest najważniejszy smak. Ja po prostu lubię ten rytuał, a jeśli jeszcze mam miłe towarzystwo, to nawet najpodlejsza lura staje się do przełknięcia.
Jakiś czas temu biegałam po mieście, załatwiając różne sprawy, po drodze wstąpiłam na chwilę do jednej z sieciowych kawiarni. Kultowej dla niektórych. Uwielbianej przez nowoczesnych młodych, zabieganych gadżeciarzy. Zagęszczenie iphonów i raybanów po przekroczeniu progu sięga zenitu. Fajnie, nie przeszkadza mi to. Jednak nie do końca rozumiem tej fascynacji nazwą, miejscem, które jak dla mnie jest na wskroś zwyczajne. Kawiarnia jak miliony innych na świecie. Kawa, którą w niej podają jest całkiem smaczna, może nawet lepsza od kilku innych znanych sieciówek. Podana w wielkich kubiorach, czego także nie rozumiem. Nawet gdy zamówię małą, to dostaję kubek o pojemności 250 ml i piję tą kawę, piję i piję… poza tym chodzę nakręcona przez cały dzień tak, jakby w tej kawie była sama kofeina. Ja nie narzekam, nie. Po prostu muszę się pogodzić z tym, że jak coś pochodzi z kraju zza Wielkiej Wody, to jest wielkie, największe, mocne, najmocniejsze i przez to fajne, najfajniejsze.
Właściwie to lubię raz na jakiś czas pójść do Starbucksa i wypić sobie latte czy cappuccino. Jednak czasem nachodzą mnie takie właśnie przemyślenia. Zastanawiam się, czy mała kawa nie może być podana w filiżance. Powiecie, to zamów sobie espresso. Ale ja nie chcę czarnej, jeszcze mocniejszej kawy, bo po niej to bym chyba już po ścianach chodziła. Czasem też patrząc na ludzi przychodzących do tej kawiarni zastanawia mnie czemu to właśnie to miejsce jest takie kultowe? Bo na kubku piszą moje imię? Bo mówią do mnie na Ty, a nie na Pani? A może w Stanach, skąd pochodzi ta kawiarnia jest inaczej? Uprzejmość i atmosfera przyjaźni nie jest wymuszona, tylko tam naprawdę ludzie obcy spotykają się w tej kawiarni jak starzy kumple? Może Starbucks w Polsce jest za krótko, żebyśmy zrozumieli jego prawdziwy fenomen? A może nie jesteśmy aż tak wyluzowanym narodem, żeby w pełni pojąć ten chwyt marketingowy. Bo jak dla mnie Starbucks to kolejna genialna maszynka do zarabiania pieniędzy. Doskonale przemyślana strategia, od nazwy, przez logo aż do przesłania. Miliony ludzi na świecie łapie się na ten chłyt. Nawet ja, mimo moich wątpliwości nadal tam zaglądam. Czasem tylko się uśmiechnę na widok małolatów zamawiających największe latte na wynos, którzy potem przez pół dnia latają po mieście z papierowym kubkiem z zielonym logo. No cóż, jak ja byłam nastolatką to się czymś innym szpanowało.
Celowo nie narzekam na ceny, bo rzeczywiście nie jest tam najtaniej, ale podobno kawa, którą parzą pochodzi z plantacji stosujących fair trade, podobno część dochodów przekazywanych jest na pomoc najuboższym. I podobno ludzie pracujący tam nie harują za psie pieniądze i są traktowani jak ludzie, a nie jak bydło. Bardzo bym chciała, żeby to wszystko była prawda, jednak coś mi mówi, że to piękna otoczka. Ale może się mylę? Jednak nie oszukujmy się Starbucks to tylko jedna z wielu sieciówek, a nie unikalne miejsce kultu.
Celowo nie narzekam na ceny, bo rzeczywiście nie jest tam najtaniej, ale podobno kawa, którą parzą pochodzi z plantacji stosujących fair trade, podobno część dochodów przekazywanych jest na pomoc najuboższym. I podobno ludzie pracujący tam nie harują za psie pieniądze i są traktowani jak ludzie, a nie jak bydło. Bardzo bym chciała, żeby to wszystko była prawda, jednak coś mi mówi, że to piękna otoczka. Ale może się mylę? Jednak nie oszukujmy się Starbucks to tylko jedna z wielu sieciówek, a nie unikalne miejsce kultu.
Nie wiem jak to wygląda w Pl, bo celowo ominęłam tę, na rzecz innej sieciowki. Z lepszą jak dla mnie kawą. Gb bywałam często, ale tak samo często jak w innych. Nie zauważyłam odmienności, ludzie wszędzie tacy samy. Uśmiechnięci, na popołudniowych ploteczkach, zabiegani, z nosem w laptopie lub książce. Bez ciśnienia na picie właśnie w Star.
OdpowiedzUsuńCelowo przejaskrawiłam niektóre sytuacje. Wiadomo, że przychodzą tam też zwykli ludzie, na których nie robi wrażenia legenda Starbucksa. I aż jestem ciekawa, w której sieciówce pijesz kawę :)
UsuńNie mam ulubionej sieciówki, lubię Costę, bo fajnie mi się kojarzy, lubię Starbucks, bo jako jedyni mają white chocolate mocha o niepowtarzalnym PRZESŁODKIM smaku, lubię So! coffee, bo mam najbliżej. A najbardziej lubię kawiarenki na gdańskiej starówce, w starym stylu :)
OdpowiedzUsuńPoza tym, każda kawa, podana przez kogoś i wypita w dobrym towarzystwie jest najpyszniejsza :))))
- Pola
I to jest sedno pysznej kawy. Towarzystwo jest nawet lepsze od ciacha :)
Usuń