To właściwie nawet nie będzie przepis,
bo ciężko tak nazwać kanapki z serem, szynką i keczupem. Ale, diabeł tkwi w
szczegółach, więc tutaj liczy się forma podania. Pomysł raczej nie na imieniny
ani firmową imprezę. Za to zdecydowanie nadaje się dla małych niejadków i
dzieciaków, które ciężko zmusić do siedzenia i grzecznego jedzenia.
Jak już zapowiedziałam na fb, moja Córka
wymiotła zawartość talerza i prosiła o jeszcze. Dlatego po raz kolejny zwracam
honor wszystkim, którzy dla dzieci tworzą obrazki na talerzach i jeszcze raz
powiem – wreszcie to rozumiem!
Największym atutem tego pomysłu jest to,
że czas wykonania takiego posiłku nie wydłuża się drastycznie. Bo ileż trwa
wycięcie w chlebie z szynką i serem kształtu foremką i ozdobienie keczupem albo
jakimś warzywem? Minutę? 30 sekund? A efekt? Kanapek nie ma, wyjedzone do
ostatniego okruszka.
Dla mnie ostatnio to duży sukces, bo
jakoś ciężko mi zagonić mojego Gagatka do posiłku. Zawsze ma ciekawsze zajęcia.
Odkąd się urodziła to nie jadła zbyt
wiele, raczej małe porcje, a często. Przez to słabo przybierała na wadze (to
może rzeczywiście jest klucz do odchudzania), a ja nieraz zostałam potraktowana
w przychodni, jakbym głodziła dziecko. Przez praktycznie rok waga Córki
oscylowała w okolicy 3. centyla, a to jest wartość, poniżej której nie da się
zejść. Dlatego każde przeziębienie, katar czy inny gorszy okres w jedzeniu
powodował u mnie stres, że za dużo schudnie. Teraz na szczęście troszkę
wyrównała się ta waga – dobiła do 10. centyla, ale nadal zdarzają się okresy,
kiedy Córcia po prostu nie chce jeść. I nie oszukujmy się, jakbyśmy sobie tego
nie tłumaczyli, że to nic, że minie, to człowiek z każdym dniem się zaczyna
zastanawiać o co chodzi? Co się dzieje?
Zwykle to rzeczywiście jest nic takiego,
po prostu taki kaprys albo zęby (temat na oddzielnego posta), ale w takich
chwilach człowiek się zastanawia co zrobić, żeby to dziecko zaczęło jeść.
Z własnego doświadczenia mogę
powiedzieć, że najgorzej jest pokazać zdenerwowanie, bo dzieci wbrew pozorom to
widzą i przez wprowadzenie takiego nastroju, posiłek będzie im się źle
kojarzyć. Poza tym w tych kapryśnych dniach lepiej podawać coś, co dziecko lubi
i na pewno zje. Oczywiście nie mówię o czekoladzie i ciastkach. Ale każda mama
sama dobrze wie, co jest przysmakiem jej pociechy. U nas zawsze na topie są
banany, jabłka, ryż, chleb i ziemniaki. Można już coś z tego zrobić, prawda? Nawet
wybierzecie coś w moich skromnych zbiorach.
Nowe smaki lepiej wprowadzać stopniowo,
po troszku. Jeśli wyraźnie widzimy, że dziecku nie smakuje, to trzeba odpuścić,
choćby to był najzdrowszy szpinak (który wcale nie ma aż tyle żelaza, co
wszyscy myślą). Czasem wystarczy spróbować ponownie za kilka tygodni i wtedy
może się okazać, że będzie już smakować. No i nie trzymać się schematów. Nie
smakowała ugotowana pierś? To może duszona cielęcina będzie ok.? U nas tak
właśnie było. Przez kilka miesięcy żadne mięso nie wchodziło. Aż tu nagle się
okazało, że niechęć była tylko do drobiu i królika, a cielęcinka i wołowina są
pyyyyszne. Tak samo zupy. Przyprawione lekko ziołami były niejadalne, jak
sypnęłam trochę soli (naprawdę niewiele) i czosnku to z łyżką nie nadążałam.
Inny patent to jogurt naturalny w zupie – u nas zdecydowanie poprawia smak.
Jest jeszcze milion zasad, ale ja tutaj
przytoczę na koniec tylko jedną, o której rodzice czasem zapominają. Nasze
dzieci, podobnie jak my, nie wszystko muszą lubić. Powiem więcej, mogą nie
znosić naszych ulubionych potraw i na odwrót. Chętnie będą jeść coś, co dla nas
jest niejadalne. Dlatego warto eksperymentować, dawać różne potrawy, ale nie
oczekiwać, że za pierwszym razem dziecko pochłonie całą porcję.
I tutaj wracam do mojego tematu. Nowe
albo mniej lubiane posiłki warto jakoś urozmaicić, więc na pomoc trzeba wezwać
swoją wyobraźnię i kilka kuchennych akcesoriów. Foremki do ciastek, pomocne
przy wykrawaniu, kolorowe talerzyki, warzywa wycięte w fajne wzorki. To
wszystko działa na maluchy, dzięki temu jedzenie kojarzą z zabawą, nie przykrym
obowiązkiem.
Moje dzisiejsze motylki są zrobione z
chleba bez konserwantów i sztucznych dodatków, posmarowane masłem (a nie
smarowidłem reklamowanym przez Supernianię), na to położone plasterki wędliny i
sera ementaler. Całości dodaje koloru keczup, który nie ma w składzie
niepotrzebnych zapychaczy oraz posiekany szczypiorek. Do tego ostatniego nie
udało mi się przekonać Córki. Cóż, spróbujemy z ulubioną jajecznicą…
Smacznego!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Anonimowych proszę o wpisanie w treści komentarza imienia. Będzie łatwiej nawiązać rozmowę.