Weekend
minął, a ja na śmierć zapomniałam, że w sobotę był Dzień Czekolady. Nawet ktoś
mi to przypominał, ale tak to jest z moją pamięcią, że mam dobrą, ale krótką. A
szkoda, bo czekoladowe wypieki są zawsze dobre. W sumie to moje ulubione.
Dlatego, gdy zostało mi trochę kremu miętowego, to pierwsze przyszły mi do głowy babeczki czekoladowe. I tak powstały babeczki w smaku przypominającym after eight. Ale nie nazwę ich tak, ponieważ do środka dołożyłam pokruszone oreo. Dlatego jak się powinny nazywać? After oreo? After eight oreo? Bez sensu. Sam pomysł na wykorzystanie ciastek wzięłam stąd, że jadłam ostatnio Milkę z Oreo i bardzo fajnie smakowała – była taka chrupiąca. Dlatego zmodyfikowałam lekko wrzucony niedawno przepis na czekoladowe muffiny z malinami i tak oto powstały moje Chrupiące czekoladowe babeczki w miętowej chmurce.
I wiecie co? Jak dla mnie są lepsze od tego limonkowego sernika, nad którym tyle pracowałam. A zrobiłam je w 10 minut. Ciasto na te babeczki przypomina w smaku muffinki. Jest to wersja dla leniwych. Nie ucieramy masła, nie używamy nawet miksera. Olej akurat w tym przepisie mi pasuje. Jest w nich dużo kakao, które maskuje ten charakterystyczny smaczek. W innych babeczkach niestety olej jest bardzo wyczuwalny, więc jeśli Wam to przeszkadza (tak jak mi) to polecam zastąpienie go masłem. W ogóle babeczki są zwykle troszkę bardziej pracochłonne niż muffiny, bo nie dość, że trzeba je udekorować kremem i innymi posypkami, to jeszcze samo ucieranie trwa dłużej. Ja poszłam na skróty. Co prawda efekt końcowy jest trochę inny niż w tradycyjnych cupcake’ach, ale mi bardzo taka wersja odpowiada. I można ukręcić ciasto w trakcie drzemki naszych pociech bez hałasowania mikserem. No same plusy! Szkoda, że jeszcze nie odchudzają (a wręcz przeciwnie). Osoby lubiące mocne czekoladowe smaki powinny uważać, bo nie ma się co oszukiwać, na jednej nie skończycie.
Jak już kiedyś wspomniałam, nie jestem wielką fanką tego typu wypieków. Lubię je bardzo robić, bo są łatwe i frajdę sprawia mi ich ozdabianie. Lubię też je piec dla dzieciaków, bo wiem, że zostaną wyjedzone do ostatniego okruszka. Kiedyś wpadłam na pomysł zrobienia ich w formie jednego dużego blatu ciasta, w którym wycięłam szklanką małe porcje i ozdobiłam kremem. Włożone do papilotek prezentowały się bardzo ładnie. Zrobiłam taki eksperyment dlatego, że tylko w ten sposób mogłam stworzyć wzór żyrafy na wierzchu. Gdybym wiedziała, że taką zrobią furorę, to bym upiekła je z podwójnej porcji. Dlatego zachęcam do eksperymentowania z tego typu wypiekami. W ogóle w kuchni dobrze jest włączyć wyobraźnię. Przecież nawet jak coś się nie uda, to trudno. Wiecie przynajmniej czego nie robić. A jestem przekonana, że większość stworzonych potraw będzie dało się zjeść. Kto wie, czy niektóre z nich nie okażą się tymi ulubionymi?
I tak było tym razem z moimi babeczkami. Udało mi się upiec takie, które naprawdę mi smakują. I ten piękny miętowy krem!
I wiecie co? Jak dla mnie są lepsze od tego limonkowego sernika, nad którym tyle pracowałam. A zrobiłam je w 10 minut. Ciasto na te babeczki przypomina w smaku muffinki. Jest to wersja dla leniwych. Nie ucieramy masła, nie używamy nawet miksera. Olej akurat w tym przepisie mi pasuje. Jest w nich dużo kakao, które maskuje ten charakterystyczny smaczek. W innych babeczkach niestety olej jest bardzo wyczuwalny, więc jeśli Wam to przeszkadza (tak jak mi) to polecam zastąpienie go masłem. W ogóle babeczki są zwykle troszkę bardziej pracochłonne niż muffiny, bo nie dość, że trzeba je udekorować kremem i innymi posypkami, to jeszcze samo ucieranie trwa dłużej. Ja poszłam na skróty. Co prawda efekt końcowy jest trochę inny niż w tradycyjnych cupcake’ach, ale mi bardzo taka wersja odpowiada. I można ukręcić ciasto w trakcie drzemki naszych pociech bez hałasowania mikserem. No same plusy! Szkoda, że jeszcze nie odchudzają (a wręcz przeciwnie). Osoby lubiące mocne czekoladowe smaki powinny uważać, bo nie ma się co oszukiwać, na jednej nie skończycie.
Jak już kiedyś wspomniałam, nie jestem wielką fanką tego typu wypieków. Lubię je bardzo robić, bo są łatwe i frajdę sprawia mi ich ozdabianie. Lubię też je piec dla dzieciaków, bo wiem, że zostaną wyjedzone do ostatniego okruszka. Kiedyś wpadłam na pomysł zrobienia ich w formie jednego dużego blatu ciasta, w którym wycięłam szklanką małe porcje i ozdobiłam kremem. Włożone do papilotek prezentowały się bardzo ładnie. Zrobiłam taki eksperyment dlatego, że tylko w ten sposób mogłam stworzyć wzór żyrafy na wierzchu. Gdybym wiedziała, że taką zrobią furorę, to bym upiekła je z podwójnej porcji. Dlatego zachęcam do eksperymentowania z tego typu wypiekami. W ogóle w kuchni dobrze jest włączyć wyobraźnię. Przecież nawet jak coś się nie uda, to trudno. Wiecie przynajmniej czego nie robić. A jestem przekonana, że większość stworzonych potraw będzie dało się zjeść. Kto wie, czy niektóre z nich nie okażą się tymi ulubionymi?
I tak było tym razem z moimi babeczkami. Udało mi się upiec takie, które naprawdę mi smakują. I ten piękny miętowy krem!
Chrupiące czekoladowe babeczki w miętowej chmurce
Lista zakupów (na 8 babeczek):
- ¾ szklanki mąki
- 2 łyżki kakao
- ½ szklanki drobnego cukru
- ½ łyżeczki sody
- ½ łyżeczki proszku do pieczenia
- 200 g kwaśnej śmietany (jeden mały kubek)
- ¼ szklanki oleju
- 1 jajko
- 8 sztuk pokruszonych lub pociętych ciasteczek oreo (razem z nadzieniem)
Krem:
- 100 ml śmietanki kremówki
- garść świeżej mięty (można pominąć)
- 125 g mascarpone
- 2-3 łyżki mleka skondensowanego słodzonego (można zastąpić taką samą ilością cukru pudru)
- 10 ml syropu miętowego
- zielony barwnik
Wszystkie suche składniki wymieszać w
jednej misce – przesianą mąkę, kakao, cukier, sodę i proszek do pieczenia. W
drugiej misce roztrzepać jajko ze śmietaną i olejem. Zawartość obu misek
połączyć i wymieszać rózgą tylko do połączenia składników. Można też użyć
widelca. Do masy dodać część pokruszonych oreo. Garść ciastek odłożyć do
dekoracji kremu. Formę (lub foremki) na muffiny wyłożyć papilotkami i nakładać
porcje ciasta do ¾ wysokości blaszki. Wstawić do nagrzanego do 170-180°C
piekarnika. Piec około 25-30 minut. Po tym czasie sprawdzić patyczkiem, czy są
gotowe. Od razu wyjmować z piekarnika i studzić na kratce.
Teraz dekoracja. Prawie identyczny
przepis na krem zamieściłam pod postem o Serniku z palemką, ale tutaj wystarczy
zrobić go z połowy porcji. Poza tym babeczki są tak ekspresowe w wykonaniu, że
tutaj można pominąć podgrzewanie kremówki z miętą. Gdy przygotowujemy sernik,
to i tak siłą rzeczy potrzebujemy 2 dni na wykończenie. Tutaj to niepotrzebne.
Jednak jeśli macie więcej czasu to
dzień przed upieczeniem babeczek należy zagrzać śmietankę ze świeżymi liśćmi
mięty. Przed samym zagotowaniem zdjąć z palnika i ostudzić. Przecedzić
powstałą masę, liście mięty wyrzucić. Kremówkę schłodzić przez cała noc w
lodówce. Jeśli pomijacie ten etap to wystarczy ubić schłodzoną śmietankę (bez
mięty) razem z mascarpone, dodać mleko skondensowane lub cukier. Zostawiam Wam
tutaj wybór, ponieważ jeśli macie specjalnie kupować i otwierać puszkę mleka,
to nie warto. Różnica w smaku niewyczuwalna, a sam krem z cukrem lepiej się
trzyma. Na sam koniec, gdy nasza masa już będzie prawie ubita, dolać syrop
miętowy i barwnik. Nie miksować za długo, ponieważ każdy krem na bazie śmietany
może się zważyć, gdy zbytnio przyłożymy się do jego ubijania.
Krem najlepiej przez chwilę schłodzić
w lodówce. Dekorować ostudzone babeczki według własnej fantazji. ja tym razem
po prostu nałożyłam porcje kremu na babeczki łyżką, tworząc miętowa chmurkę.
Wierzch posypać odłożonymi od dekoracji ciasteczkami.
Zapraszam do dzielenia się zdjęciami
Waszych babeczek, a także innych wypieków. Fotki możecie dodawać na facebooku w
komentarzach do pojawiających się postów lub przesyłać je do mnie. Może uda mi
się w przyszłości stworzyć galerię Waszych zdjęć i dodać taką zakładkę do
mojego bloga. Przyznacie, że urozmaiciłoby to trochę jego wygląd.
zjem wszystkie jak odejmiesz krem ;)
OdpowiedzUsuńPola
A nie dasz się przekonać? Ja też do wczoraj nie byłam fanką. Ten krem to duże zaskoczenie :)
OdpowiedzUsuń