Wielkanoc, to czas, gdy pieczemy mazurki, babki i oczywiście serniki. U mnie już było kilka propozycji na te Święta, jednak dzisiaj chciałabym uderzyć w inny ton. Torty.
W mojej rodzinie imieniny i urodziny, na które serwuje się takie
wypieki trwa właściwie cały rok. Ja najczęściej zaczynam moimi imieninami w
maju. I tak aż do urodzin córeczki późną jesienią. Pierwsze są czekoladowe lub
kokosowe, bo jeszcze mam ochotę na te ciężkie, słodkie, potem całe lato raczej
przeważają owocowe smaki, z galaretką, kremami, na biszkopcie. Klasyka.
Jesienią wracam do tych cięższych klimatów – kawowe, truflowe. Oczywiście w
międzyczasie testuję nowe smaki i pomysły, czasem zamiast jest rolada albo
lekki torcik na zimno.
Moje ulubione i najczęściej przeze mnie pieczone torty to
połączenie czekolady i owoców. Uwielbiam wprost truskawki zatopione w gorzkiej
czekoladzie, o malinach nie wspomnę. Nie, może właśnie wspomnę. Pierwszy tort,
który zaprezentuję, upiekłam z okazji zeszłorocznego Dnia Dziecka. Był tak
pyszny, że powtórzyłam go (w troszkę innej wersji) na urodziny męża.
Mocno czekoladowy Devil’s Food Cake to ciasto ciężkie, aromatyczne i przypominające w smaku
brownie (ale bez zakalca). Przepis znalazłam dawno temu na Kwestii
Smaku. Jedyną moją modyfikacją jest zmniejszenie o ¼ ilości cukru. Lekko
sypka tekstura wypieku nie pomaga ani przy krojeniu ani przy dekorowaniu, bo
okruszki przyklejają się do masy dużo bardziej niż w biszkoptach. Jednak jeśli
Wasze torty to właśnie te mocno czekoladowe, to polecam!
W oryginalnym przepisie ciasto to jest przełożone bitą
śmietaną i polane gorzką czekoladą. W takiej formie piekłam je wiele razy.
Gorzka polewa sprawia, że jest wręcz wytrawne. Dlatego wypiek raczej dla
dorosłych wielbicieli takich smaków. Jak już wspomniałam, tym razem
przygotowywałam go na Dzień Dziecka, więc postanowiłam urozmaicić smak kremem
na bazie śmietanki i mascarpone (z lekką nutą cytryny), a na wierzch owoce – u
mnie maliny i borówki amerykańskie, ale z powodzeniem można dołożyć truskawki,
porzeczki i inne letnie owoce.
Po upieczeniu i wystudzeniu każdy blat ciasta obkroiłam dookoła,
odcinając najwyżej 0,5 cm ciasta z brzegów. Resztki pokruszyłam i odłożyłam do
dekoracji. Spytacie dlaczego? Przekonacie się za chwilkę.
Tak, jak wspomniałam, zmieniłam trochę krem, którym nie tylko
przełożyłam tort – wysmarowałam również nim wierzch i boki ciasta.
Przepis na krem jest banalny, często wykorzystywany na wielu
blogach kulinarnych.
Uniwersalny krem do
tortów
Lista zakupów:
- 400 ml śmietany 30 lub 36%
- 500 g mascarpone
- 2 śmietanfixy (ja zwykle nie używam)
- 2-3 łyżki cukru pudru (jak dla mnie im mniej tym lepiej)
- sok wyciśnięty z połowy cytryny
Schłodzoną (przez minimum 12 godzin) śmietankę zmiksować krótko,
dodać śmietanfixy. Jeśli ufacie sobie, to krem powinien się udać bez tego
sztucznego dodatku. Kiedyś używałam częściej takich wynalazków, ale ja
wyczuwałam różnicę w smaku, więc z nich zrezygnowałam.
Do gęstej już (ale nie ubitej do końca) śmietany dodać cukier i
mascarpone (można po jednej łyżce, można też od razu całość). Wymieszać i dodać
ostatni składnik, czyli sok z cytryny. Teraz krótko ubijać wszystko tylko
do czasu, aż masa będzie sztywna. Nie próbować na wszelki wypadek ubijać
dłużej, bo krem się zwarzy.
Na blaszce z tortownicy ułożyć pierwszy blat ciasta, posmarować
kremem. Zamknąć obręcz tortownicy, a krem rozsmarować aż do ścianek blachy.
Pamiętacie, że blaty ciasta są 0,5 cm mniejsze niż foremka? Krem ma wypełnić właśnie
tą brakującą lukę. Na to wszystko równo na środku położyć drugą warstwę ciasta.
Posmarować wierzch cienką warstwą śmietany z mascarpone. Następnie wypełnić
przerwę pomiędzy tortem a blachą. Schłodzić w lodówce co najmniej przez
godzinę. Po tym czasie ostrym nożem oddzielić krem od brzegów tortownicy i
ostrożnie usunąć obręcz. Pewnie prawdziwi cukiernicy załamują ręce nad moim
sposobem, ale to ciasto naprawdę mocno się klei do kremu i bardzo nieładnie
potem to wygląda. Dlatego wpadłam na pomysł, który minimalizuje jakiekolwiek
wpadki z paskudnymi plamami ciasta wmieszanymi w krem. Jedyna wada tej
metody jest taka, że nie pozbędziemy się spodu od tortownicy. Chyba, że
potraficie przełożyć gotowy tort na paterę bez uszczerbku na ogólnym wyglądzie,
to powodzenia! Ciasto jednak jest tak pyszne, że zaraz po wylądowaniu na stole
jest rozkrojone i do ostatniego kawałeczka wyjedzone, dlatego nie zdąży przejść
zapachem blaszki.
Na wierzchu tortu poukładać owoce, można zrobić fantazyjne
rozetki z reszty kremu (jeśli Wam został). Ja środek tortu posypałam okruszkami
ciasta czekoladowego. Jak Wam się podoba?
Mój krem! Nie mam doświadczenia w tortach, robię tylko taki, ale jest pyszny i trudno go zepsuć ;)
OdpowiedzUsuńTo prawda, a co więcej pasuje do prawie wszystkich tortów.
Usuń